Ale od początku.
Nasza Śnieżynka nareszcie urodziła! Maciek na poród się załapał i dwukrotnie z koziarni dobiegały okrzyki radości. Ponieważ Śniezynka jak sama nazwa wskazuje jest bielutka jak śnieg a ojciec nienarodzonych był rasy alpejskiej czyli brązowy, spodziewaliśmy się łaciatych kózek. Jednak prawo Mendla zadziałało po swojemu i pierwszy urodził się koziołek biały jak matka a następnie mała kózka koloru... Buby!!!
Mamy więc kozią Bubę i Bezę, czyli kopytne biszkopty.

Od początku zaznaczyły się różnice w temperamencie i życiowej przebojowości. Jedno z dzieci Mańki korzystając z chwilowego osłabienia porodem, wydoiło Śnieżynkę prawie do cna! Toż to rozbój na prostej drodze! "Alpejskie dzieci" większe od biszkoptów dwukrotnie "napadają" na młodsze bodąc je gołymi jeszcze czółkami. Bo nie można nazwać różkami tego co im się na łebkach wykluwa. Bandziorstwo się szerzy! Mamy zatem trzy gangi - Gang Ramony:
Te są najstarsze i najbardziej wojownicze.
Gang Mańki:
Oraz kilkudniowy Gang Gamoni czyli dzieci Śnieżynki:
Kozy są byle jakimi matkami. Mańka i Ramona potrafią walczyć z własnymi dziećmi o smakołyki, odpychają je tylną nogą od wymion, dlatego ze wzruszeniem obserwujemy jak cudowną matką okazała się nasza Śnieżynka! Jest czuła, opiekuńcza i karmi na okrągło:
Często tworząc swoistą, kozią grupę Laokoona:
W biszkoptowych maluchach zakochały się bez pamięci nasze pieski:
Psia Beza jest zawsze tuż obok koziej Bezy:
Nie będę zaprzeczać, że nam też odbiło. Oto dumny Maciek:
Odbicie dotyczy również niżej podpisanej. Fioła mam i nie wstydzę się tego...
Żeby nie było, że stronnicza jestem i same biszkopty pokazuję, oto najgroźniejsza bandziorka, córka Ramony:
W Dwerniczku, w dolinie Sanu jest rezerwat śnieżycy, jednak by podziwiać ten piękny, wiosenny kwiat nie muszę opuszczać okolic domu, oto nasza prywatna śnieżyca:
Pokazały się również inne kwiatki!
Same dobre rzeczy się dzieją! Znalazłam we wsi Panią, która piecze pyszny domowy chleb! Ja sama do pieczenia chleba jakoś przekonać się nie potrafię, raz upiekłam na zakwasie, który dostałam od naszego przemiłego gościa ale żeby tak na okrągło... no nie, doba ma tyle godzin co ma i zdecydowanie nie uradziłabym. Cieszę się zatem jak dziecko, bo chlebek wspaniały, pachnący a wygląda tak pięknie, ze zrobiłam mu sesję:
Świeży domowy chlebek z kropelką dyniowego dżemu...
Nie do końca wierząc we własne szczęście z radością donoszę, że do pomocy w kuchni zgłosiła się do mnie Pani słynąca ze swych kulinarnych umiejętności!!! Po cichu obawiałam się, że prowadząc dwa domy zarobię się na efektowną śmierć. Wygląda na to, że jeszcze pożyję.
Pozdrawiam zatem wszystkich z radością i nadzieją na lepsze jutro!!!