*
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicWmgdKANH-1uGvC9zMPWmAmm211EJGNPqiQSlEmt6wi5fq-L9FAbTJRyaCtgFRY_5-g8eM0zbij3KLxzBwWEr8PmsqCWewTZvvbwFQH59DM3BegSbr5YIpPVq5mRkVsazXT2IljfmPDg/s400/100_5522.bmp)
Jest taki dzień styczniowy, kiedy staję się starsza. Wczoraj byłam jeszcze w miarę młoda, dziś mam o rok więcej. Zerwana kartka w kalendarzu skłania do wspomnień.
Nie bierzemy się znikąd (bardzo odkrywcze prawda?), swe istnienie zawdzięczamy naszym przodkom. Niestety nie znam dawnych ich losów. A żałuję, bo rodzinę mam nietuzinkową, by to oględnie nazwać,i z pewnością wiedza o nich, dostarczyłaby mi wielu rozrywkowych chwil.
O moich dziadkach (i pradziadkach) ze strony taty pisałam
tutaj. Dla wygody czytających jednak wkleję fragment - wspomnienie. Tekst miał tytuł "Obietnica" stąd w trakcie - nawiązanie do niej:
"U schyłku dziewiętnastego wieku czyli bardzo dawno temu, w mazowieckiej wsi był sobie dwór. Właściwie: Dwór. Mieszkał tam dziedzic z rodziną składającą się z kilku pokoleń polskiej, ziemskiej arystokracji.
We dworze pokojówką była młoda, wiejska dziewczyna od dziecka do tego przyuczana, powiadają, że piękna. Dziedzic był wdowcem już niemłodym i obciążonym wieloma wykwintnymi chorobami, których na darmo by szukać we współczesnych podręcznikach medycznych. Jeździł często do wód, do lekarzy we Wiedniu, do Niemiec, na wyszukane i drogie kuracje. W przerwach między tymi kuracjami wywczasu zażywał we Dworze rodzinnym. Jak, kiedy zawiązała się nić uczucia pomiędzy nim a dziewczyną? Tego już dziś nikt nie wie.
Kiedy dziewczyna zaczęła tyć w bardzo charakterystyczny sposób, rozpętało się piekło! Wydalona została z pracy, a dziedzic przez rodzinę odesłany na kolejną kurację. Coś tam pisał, obiecywał, że się ożeni ale dziewczyna do czytania przyuczona nie była i zamiar dziedzica odkryto po wielu latach dopiero. Do kraju już nie wrócił. Wykwintne choroby lub wyszukane kuracje - zabiły go przedwcześnie.
W międzyczasie urodził się Zygmuś owoc grzechu dziewczyny (nikt nie potępiał dziedzica - takie czasy).
Rósł z bękarcim piętnem bo wieś wtedy nie wybaczała ani matce, ani dziecku. Dziwny był, milczący, delikatny. Inny.
Klepał biedę, ciężko pracował od dziecka. Był prześladowany przez mieszkańców wsi. Marzył o wyrwaniu się gdzieś daleko.
Kiedy miał osiemnaście lat zaciągnął się do Legionów Piłsudskiego. Tam poznano się na nim. Szybko awansował - był nawet osobistym ochroniarzem Naczelnego Wodza, wtedy to się oczywiście inaczej nazywało.
Jednak do wsi wracał nie tylko ze względu na matkę - zakochał się bez pamięci w Wiktorii - córce bogatego chłopa. Ona jedna była dla niego dobra. Kiedy skończyła osiemnaście lat - uciekli razem. Ksiądz w miasteczku powiedział, że bez rodzicielskiego błogosławieństwa ślubu nie da. Wiktoria odpowiedziała, że w takim razie z tym oto Zygmuntem żyć bez ślubu będzie - no to rady nie było. Ślub się odbył.
Po kolei, w równych odstępach czasu, na świat przyszło pięcioro dzieci. Chłopczyk był tylko jeden - Jan.
Zygmunt w miasteczku otworzył sklep kolonialny. Każdego dnia siadał na rower, jechał kilkadziesiąt kilometrów do Warszawy by na rano w sklepie był świeży towar. Każdego dnia przez wiele lat. Wiktoria rodziła dzieci i stała od rana do wieczora w sklepie. Nie było im łatwo.
Kiedy Jan skończył pięć lat wzięła go babcia - owa eks pokojówka, do lasu. Pokazała mu drzewo pod którym zakopała to, co dostała od swego dziedzica. Mówiła Jasiowi, że to jest majątek i jak dorośnie będzie należał do niego. Niedługo potem umarła.
Przez mazowiecką wieś przetoczyła się kolejna wojna, Zygmunt trafił do niewoli radzieckiej, z krórej uciekł idąc nocami, przez trzy miesiące. Kiedy dotarł do domu był wrakiem człowieka. Wiktoria ostrzeżona o planowanej pacyfikacji wsi, sama w lesie wykopała ziemiankę. Cała rodzina spędziła w niej ponad rok. Wszyscy przeżyli.
Kilka lat po wojnie nasz Jaś przypomniał sobie o wyprawie z babcią do lasu. Cóż, kiedy nie pamiętał w którą stronę wtedy szli, las urósł i zmienił się.
I teraz pora na tytułową obietnicę.
Tym Jasiem jest mój ojciec. Gdyby dziedzic spełnił swą obietnicę ożenku zupełnie inaczej potoczyłyby się rodzinne losy. Może Zygmunt chowany jako panicz nigdy nie spotkałby Wiktorii? A nawet jeśli, to fakt, że żyliby w dostatku zmieniłby, zmiękczył ich charaktery. Dla mnie - a miałam to szczęście ich poznać - są wzorem ludzi niezłomnych, nigdy się nie poddających. Ich miłość przetrwała wszystko. Pamiętam parę staruszków trzymających się za rece. To moje wiano jakie od nich dostałam. Nie chciałabym innego!
Ten ukryty pod drzewem skarb nikomu nie był potrzebny.
A Dwór i ziemie i tak by nam odebrano w czarnych czasach komunizmu.
Nie lubię obietnic!"
Ciotek mam sześć. Cztery siostry taty i dwie siostry mamy.
Ich losy mogłyby posłużyć jako tematy do wielu filmowych scenariuszy.
Tylko jeden przykład: spotkanie jednej z nich z własnym synem, o którym nie wiedziała, że istnieje!
Poważnie! Kiedy pięćdziesiąt lat wcześniej, pod koniec wojny urodziła dziecko, powiedziano jej, że było martwe. Po latach pojechała w rodzinne strony w taką podróż sentymentalną, wsiadła do autobusu i przed sobą zobaczyła twarz mężczyzny. Oboje nie mogli oderwać od siebie oczu. Starsza pani i niemłody mężczyzna gapili się na siebie zapomniawszy o całym świecie! Zaczęli rozmowę, i co się okazało? Dziecko żyło! I to był właśnie ten mężczyzna.
Jeszcze dziś, pisząc to, mam ciarki.
Dziadkowie ze strony mamy to nieustająca radość. Byli tak barwni! Dziadek kiedy go poznałam był już na górniczej emeryturze i z nudów zajmował się szyciem. Szył wszystko! Płaszcze, garnitury, frak też umiał uszyć. Uwielbiałam patrzeć na jego drobną postać ( poruszał się szybko, nie chodził - biegał) przy pracy. Miał cudowne formy do prasowania a prasował takim zabytkiem, który rozgrzewał się na kuchni. Do końca życia nie potrzebował okularów. Jak mówił do mnie "pieronie sakramencki" to wiedziałam, że kocha.
A babcia! O matko, mogłabym o niej napisać książkę! Powiem krótko: zołzą jestem po niej. Ale nie dorastam jej do pięt, zołzą była najwspanialszą na świecie.
Uwielbiała pogrzeby. Miała na szafie walizkę, w której trzymała specjalne "pogrzebowe" ubranko. Dzień pogrzebu to było jej święto, naciągała na siebie nie bacząc na pogodę, czarne pończochy i całą resztę czarną, i biegła jak na skrzydłach... na cmentarz. Długo potem raczyła nas opowieściami: kto jakie kwiaty, kto płakał, w co był ubrany. Język miała cięty, oko dociekliwe. Umierałam ze śmiechu!
Wypróbowywała na sobie wszystkie kuracje świata, lekarzy uważała za głupków bo twierdzili, ze zdrowa jest. Mimo łykania jak cukierki wszystkiego co wyprodukować może farmacja, żyła długo.
Mam nadzieję, że jej własny pogrzeb usatysfakcjonował ją. Na bank patrzyła z góry i oceniała bukiety, podsłuchiwała co kto mówi...
A mężowie ciotek! Jeden popełnił bigamię - jak poznał ciotkę to zapomniał, że miał już żonę. Taka to miłość była!
Mogę o tym napisać bo oboje już nie żyją - przedawniło się chyba? Kochali się i szanowali do końca.
O każdym, mogłabym snuć długie, opowieści...
Patrzę dziś na tę galerię rodzinnych dziwadeł... nie zamieniłabym ich na innych! Cieszę się, że byli właśnie tacy.
Tylko mam trochę żalu, że dziedziczyłam po nich tak bez pojęcia: zamiast pięknych nóg i obfitego biustu jednej babci owe walory mam po dziadku.
Wracam w Bieszczady: pięknie jest, słonecznie, bajkowo!
Można trochę zdjęć?
Z okien domu:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHx2zJwwO3sk0T_mOP0d4L56PM7zu5eRyQMyk5Qu_iSc1zFtKGzBbDYyvD0sNfgLTk95S8ytMKDRjHBjAQcYeO23mkzT9Pq8geWNGcMRRbvUiy0eX5cUXOi5j5qve0WS_iuNU43N1aVxE/s400/100_5647.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMSNT0dN6ufVwK5U9DL1desDTGzughh67dpZz0iOBiGRvW2M4_GDCvXFpt54TnWdQzVCPQvmhsGyxzyn5LYbnfY8fOa0ECwZsgMgBKDmm5a8Sqko6h3Ar6dsTMHEkXuJ-5W7Cj_XfZF6U/s400/100_5646.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVBLza9Bdbil-MLu9MyNLvyqODiS3SaJg4gLezp530saDPpbjp4F0M0Q72T1IuNPnk0NhSI9VJVgnsPmL4vrOX6m6PUH_IA6xcw4WcjSpJmOytfr_5Of2L7Vb0oNBgFD9lM5qDrxxXmcY/s400/100_5657.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhT1Q1tDfmNjxwzxObcEuqSfliyLxsBUBtv7bEftshtDrRmSd6U5MO82sNa44_aDx6DX_rXUSBSTdB4wOsMa6YBSpiaA1rxXgkgkMK0xUce-Gm9dWw8AYLbUhVj9FgxZsQesANXzZ6HlSg/s400/100_5651.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgS3PMt2rs3R7Pz_BXSC53QFQYqC9fQI9xnCyute311tyLuLTu4k0YmFZd0zjFDVAHpDtjQxUNvuXXGnsruCMleIjxvnSbevIPSQZYOOeEYFJwIebX2w_9i2D3sL6xqInXWNyTBh_EK7S4/s400/100_5655.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitYoy7CEB4cltTP_MrWhMh00jFpShY4PQjgyv02p9VGwjHR3b4aGbpTgOFT14u214jT9OZgSP_ihB_HpA5Oq6Frn1sy7x_EdGan2UPvA_UbcMXm2lz6moYVwL6A1EEwFYqHVk3v5Fz_w0/s400/100_5642.bmp)
Na spacerze:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIonUkoRVG5AVEDzqqCKDIdc6gXgyMyYyh8l32laVT1_txVdSSGHz7DViqklzwk4VTJ3QaXihqBx9Y3xEwPhzWkZ11LinItWKAyGcnJJg1kyPJvc_szr_nntPJzb-6kpLYGUYur8iCsv8/s400/100_5660.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhc0TEHSq5ehLndw6lvnhzY-nU8FFSuw6QQnUVTh-r3O1UgL9eA4ZToAuLEva2YkxWpNouRzzyyR8geF6h2M7hLFynrgIdd0KC6cAvNvveDsz9dRwDyuOpORZYFnxto5AvzCdYmhlqbFR4/s400/100_5556.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiW3-mhcItLq1TEUgxQlZhijfMkWAs7vBWuaPqSVr4AYLFPwIjvJ22QJGNA9wtpAti8Uw_qrN6y48cnOHQyENFZCXqcLs1zafgS9QLvDhVqijmOMa3QjOp2vpVcTV-DUcv74jcPh1zTVjA/s400/100_5560.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaoBOALuIMuTSyVUwm-cyPieorUn7a3r5QE1VhlqaWFsd_eP8swrzM6kw1xCu83VW3S9mxz6s67FB6h_BvOTQrefIK-R4qmTUNwqkDgMmvtr5muop-d2VTJPJMJ4u-nQIw41O0DyxbgAc/s400/100_5558.bmp)
Dom widziany z przeciwległego wzgórza, przy cmentarzu żydowskim. W tle Otryt:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGU4mf8uz46p19MQ3gMuNzeiDAI8R0XR3rHxQql8gWnIcDfAn3cOVPo2XAi7VyjV6CMYMra0PctW0pui19kv30kd-mWaRuSxOlrcgVN_1w8ZG-HJnWsXk8MI3bwWLEGl6iVP2F0GhAq-M/s400/100_5547.bmp)
Wejście na cmentarz żydowski w Lutowiskach:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnl17b9NMdPOrPXy1ZOsPAojy2zWUcIRwpcCl1jgF9lvjWbrNG_O5ktcerxyGpp7_Yw9AjhU4kqraD2lDyscjbGg3m0j70ZSoe4gNNRc7XRVuHUr0ooxT1-IYEgXvLZK0gknG5d503dIc/s400/100_5531.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPCP4-HiPcwzldET6TmbmmS1js9QXfr4vUakJPfyla5yWyu5M8y-P_ccfmkQn-UlPdukZ4fn7lgSCbIdQKXh4VG76MJ_-Z47WOmIbVEeW54elXcvTYdRzbaANo_gTJ9NlFig6m3EbIXvs/s400/100_5546.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjb6RP-EsSoIpIx47VJw6NDnFplVSlXWB7AK1uhL5zS2nQkoL5S5ciZSXNj0W_eiinCgrIuh5uEhyphenhyphenUNTjZaH00_8QE0bJuFc06jY_QJp3m8b-b79jKPSnGwVmWe7mM6QMcSj8YFEVTwVRs/s400/100_5549.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0m63ueaI2IIy8q_8rRB_ew_00ECKo6ShaqxKnkj950WYmPD7W70YN7ld-KwoE9BoLvEAD-Uo2z04EeTmUTSgn9aiBr_1Zurec4wyNo_K89ZPr6XegnmHGW-Kr2pD8CQ6tT39dzEdA7fo/s400/100_5536.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqHi-z0ksAziNGorPfaJGQHe21yqlCP_pKv2q2hVZKRm-CrvqI7S4Ji_fBmBq7e44rptmHD1Q82QQRcdE25lY9xze3H_34BbnhDUtTjmycgaSR08hfKY-5SuMt2AN-P_V7V7n1OVHT8Bg/s400/100_5532.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjs-bmC5IP3qMNxoOipfevZYILrLcwn489twWI8NrBDoip4xNUAfc5KpYWmjhl_xwaTvIqstUKvenSBHf6ACOOiv4CXB-NZhymeBnFMWZ9i5D5Ptf7AAumTdJS2FQaOZo_-A_tytJ6XuM/s400/100_5528.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSjB5YCH2roTwlODIVRgll9Nye8kdnRZGSJ-KqigrSW0S2zedvkEJE6mM3a_oq8rGMRoDUj5fiPL1KnN5Tmf12Iwt2KfrL_7KkTqUSbO9Dbve1WHZcHGmnCoZRmzikV1d22WALtGP8OhY/s400/100_5526.bmp)
I powrót do domu:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi209pbt8yVQxFQpjlxZ7Me83RsYYzb75LaZqrldE-geGvxfa8bba4OHR3BhPnZWCEt5kziOX1hc99XvrddSe4GzCf-rXBH3E0Tifsu0YNlrzr7zab0Z7IIOsR-UqV4Kd83I4f9djoDr8k/s400/100_5515.bmp)
Czerwone badylki derenia pięknie wyglądają na śniegu
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTnpMqmFx62THtlmoocLWSLVBzeGAiYfnbF2TFIHt0yMTfyJQsp9pGeFIxvy1JbGns1BNbGXMNRpSnok8aH5nwAnce8m_9ksEaXwYZMfssplMdmG-5ZARj5NWfrY6VtHBwU3Z1B8QOcVI/s400/100_5510.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjK1X1ZXbMyP5two71OkZJvOpYjVQuBHjnsYVfRZhSLgBoLGxJR3Fbdd8bss2pt5IgdgPcjZZVX4xqS5WsbTnAjVE8v2vtIdQTGZdbuArb7qaj0RfWGFIP-DLaa1Rk2bhyphenhyphenbdbzLwzHu1GQ/s400/100_5508.bmp)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmugZGNDXt6aDUMTqlRnk_skhyW0m0R2J1kGF9azORTZXZhsfN11kyfilK7gdFeYDzCmE1x6BhTDC-_XL4ZizJTLzHIJ60RGWAhQORgXARj9LAKfxbD-xk06wIrIWWON8n5EUVJO9aC4A/s400/100_5504.bmp)
Dzisiaj napisałam setnego posta!
Obiecuję, że jak ten styczeń odpracuję, to długo nie będzie żadnych jubileuszy.
Internet mamy na modem komórkowy, prędkość przesyłu ma 236 Kb/s zatem bywa, że jedna strona wczytuje się kilkanaście minut. Zrobienie zdjęć, wrzucenie ich w laptopa, napisanie posta i wklejenie zdjęć to minimum trzy godziny - bywa, że dłużej. Przesiedziałam zatem nad blogiem ponad 300 godzin, co na dniówki daje prawie dwa miesiące! Dwa miesiące rocznie.
Samej mi się wierzyć nie chce!
Przypominam, że nadal można się zapisywać do losowania pod poprzednim postem.Wyniki 25 stycznia.
Dziękuję wszystkim, którzy oddali głos na Chatę Magoda w konkursie Blog Roku 2009! Głosowanie potrwa jeszcze kilka dni zatem jeśli ktoś chce wysłać sms a jeszcze tego nie zrobił - z góry dziękuję!
Na koniec przypomniały mi się słowa:
"...wieczność utkana jest pomiędzy dniami tygodnia jak mech w belkach drewnianego domu." Adam Zagajewski
*