*
Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń opisanych w tym poście są absolutnie przypadkowe i wynikają z subiektywnej oceny rzeczywistości piszącej.
Od dawna korci mnie aby napisać o bieszczadzkich ludziach.
To temat trudny bo delikatny a szeroki jak rzeka. Nie da się go załatwić jednym postem.
Kiedyś jednak trzeba zacząć.
Kiedy przyjechaliśmy w Bieszczady co chwilę powtarzałam jedno słowo: Dlaczego?
Nie rozumiałam zachowań, zwyczajów, dziwiło mnie wszystko. Równie dobrze mogłabym się znaleźć na Papui Nowej Gwinei. Inna mentalność, odmienne postrzeganie świata, różne bajki.
Nie lepsze, nie gorsze - inne.
Idąc na skróty od razu powiem, że do dziś bieszczadzki żywioł ludzki stanowi dla mnie wielką, nieprzewidywalną zagadkę.
Najprościej przedstawić jest rzecz na przykładach. Podział na kategorie ludzkie pozostawię na potem bo jest coś co łączy większość - skupię się na koncepcji czasu w ujęciu bieszczadzkim.
Po pierwsze, najważniejsze: tu się nie ma czasu na pracę. Niepojęta do końca przeze mnie lokalna definicja życia - pracę wyklucza. Jednak to nie takie proste - bo wszyscy są zapracowani!
Każdy długo opowiada o swym zmęczeniu pracą ale efektów tej pracy nie widać ani gołym okiem ani przez lupę. Taka, można by powiedzieć "praca ukryta".
Mechanik nie ma czasu naprawić auta, stolarz nie ma czasu robić drzwi, krawiec szyć a kierowca jeździć. A czasu nie mają bo tyle pracują!
Tu przerwę na chwilę wywód, pytaniem - czy ktoś to rozumie? Może to ja tylko taka tępa jestem?
Czas pracy to sposobność do załatwiania spraw Ważnych.
I proszę nie protestować jeśli kierowca autobusu zatrzyma się, wyjdzie z szoferki i będzie długo konferował z napotkanym na drodze szwagrem. Pasażerowie poczekają bez szemrania. Pani w sklepie będzie długo rozmawiać ze znajomą jaka jest zapracowana a kolejka stoi i czeka. Bez protestu.
Kiedy wychodzę przed szereg mówię, że nie mam czasu na cudze pogaduszki, jestem głuszona przez... czekających! "No co Pani tak się spieszy !?"
Jeśli umówiliście się z kimś na poniedziałek o 16.00 a on przychodzi we środę o 18.00 to na bank jesteście w Bieszczadach!
Tutaj występuje - niespotykane na tę skalę gdzie indziej - zjawisko "wypadania". "Wypada" wszystkim, że "wypadło" słyszę każdego dnia.
Oto przykłady:
Pan przychodzi do nas i mówi, że ma ziemię do sprzedania. Bardzo mu na tej sprzedaży zależy. My nie kupimy ale znamy kogoś kto kupić chce. Ten ktoś się z Panem umawia na konkretną godzinę, w konkretnym miejscu. Czeka długo, długo - dzwoni do Pana a ten mówi, że mu "wypadło." Coś. Do sprzedaży nie dochodzi.
"Wypada" i nie można przyjść do pracy, "wypada" i nie oddaje się pieniędzy, "wypada" i wszystko co zostało wcześniej ustalone jest anulowane - jednostronnie, bez uprzedzenia.
Wypada w każdej sytuacji, każdego dnia. Przez to wypadanie straciłam wiele godzin własnego czasu.
Sąsiadowi, który ma koparkę i miał nam wykopać fundamenty pod dom, przez miesiąc, codziennie "wypadało". Wreszcie Maciek chwycił za łopatę i fundamenty wykopał sobą. Bawił się przez tydzień z czymś co koparka robi w kilka godzin.
A Pan Drewno do dziś a jest koniec lipca, nie przywiózł nam zamówionego w zeszłym roku drewna na zimę.
Też mu wypada. Każdego dnia. Na pytanie - co konkretnie "wypadło?" otrzymuję odpowiedź wymijającą, udzielaną z niesmakiem: "no wie Pani..."
A ja kurde właśnie nie wiem! Zatem opinia nierozgarniętej przylgnęła do mnie chyba na zawsze.
Inną wersją "wypadania" jest "niewyrabianie się". Ostatnio usłyszałam te słowa od naszego wójta, kiedy zapytałam dlaczego ponad metrowa trawa i chwasty na żydowskim cmentarzu, nie są wykoszone?
Pisałam o tym cmentarzu w poście o Lutowiskach. To miejsce piękne, należy do kulturowego dziedzictwa naszej wsi i Bieszczadów. Znajduje się na nim ponad tysiąc macew, obecnie widocznych jest kilka - tylko dla tych, którzy wiedzą gdzie szukać. Reszta zarośnięta jest bujną i wysoką roślinnością, która w poprzednich latach była wykaszana. W tym roku wójt "się nie wyrobił". Mam nadzieję, że wyrobi się przed śniegami.
Oczywiście są tu tacy, którym nie wypada i się wyrabiają. Te nieliczne jednostki hołubię jak umiem i trzymam się ich pazurami!
Większość tubylców całe godziny spędza na przechadzaniu się, rozmowach. Przesiadują pod sklepem. Kiedy tu pracować? Przecież człowiek się nie rozerwie!
Nie ma czasu na czytanie książek, na zrobienie czegoś rączkami, posprzątanie, naprawienie czegoś.
Codziennie wracając rano ze sklepu na drodze spotykam sąsiada. Codziennie o tej porze jest już mocno nietrzeźwy - no to kiedy ma mieć czas na inne sprawy?
Jest czas pracy - jak widać z powyższych wywodów, którego nie ma.
Jest czas odpoczynku, który jest.
Niedziela jest dniem odpoczynku obowiązkowego. I wtedy wszyscy odpoczywają.
Czas bieszczadzki dzieli się ponadto na czas letni, jesienny, zimowy i wiosenny.
Ludzie mają zatem cztery rozkłady dnia w roku. Każda pora wymusza niejako inne formy aktywności.
Czas siewu i czas zbioru, czas rąbania drzewa na zimę i czas palenia w piecach.
Żyję w zgodzie z porami roku. Podoba mi się to!
Jest też czas w górach. Mierzony inaczej.
Czas zawieszony pomiędzy niebem a ziemią. Zachwycony pięknem gór, zapomina płynąć.
Czas dla siebie.
*