poniedziałek, 22 lutego 2016

Miasto i wieś



Kiedy przenosimy się z miasta na wieś, na początku wszystko wydaje się zaskakujące, nowe. Niektóre sprawy dziwią inne śmieszą. Po kilku miesiącach czy latach przyzwyczajamy się do wiejskich zwyczajów i nawet jeśli nie przekonują nas niektóre z nich to je respektujemy. Zawieramy znajomości i przyjaźnie, i z czasem każda sytuacja ma konkretną ludzką twarz, rozumiemy intencje, rozumiemy powody. Są sprawy, które zawsze będą nas denerwować, z którymi nigdy się nie pogodzimy, w inne wchodzimy jak w drugą skórę, przyjmując jak swoje.

Mija jakiś czas i zauważamy, że dziwią nas zachowania...miastowych. Ba! śmieszą, drażnią i często nudzą. Już nie jesteśmy nimi, życie jakie prowadzimy poprzestawiało nam w głowie, ich pytania wydają się naiwne, zachowania nieracjonalne.

Sytuacja jest niekomfortowa bo z jednej strony nigdy chyba nie zrozumiem dlaczego na wsi tak wielu ludzi boi się psów. Dlaczego w okolicy, w której od co najmniej kilkudziesięciu lat nie zdarzają się kradzieże, przy każdym prawie domu musi być trzymany na krótkim łańcuchu albo w klatce, otumaniony niewolą, nieszczęśliwy pies. To niezrozumiałe dla mnie i niepotrzebne, niczemu nie służące okrucieństwo. A z drugiej strony w osłupienie wprawia mnie za każdym razem poczucie wyższości jakie część miastowych wobec mieszkańców wsi prezentuje. Sama będąc już "wsiokiem" zdarza się, że traktowana bywam jak niepiśmienny garkotłuk. Nie żeby mnie ktoś chciał obrazić - nie! Po prostu baba ze wsi musi być głupsza i należy ją traktować jak niesprawną intelektualnie. Pamiętam kiedyś ten, jak najbardziej z głębi jestestwa wydobyty okrzyk zdumienia: pani czytała tę książkę!???

Ja tu oczywiście nie piszę o całej populacji wiejskiej i miejskiej - odstępstwa od reguły mają dość duży margines. Uogólniam.

Już zupełnie nie wiem tego o czym każdy w mieście wie: nowe zwyczaje, nowe mody, nowe pomysły. Mnie już tam nie ma, nie znam wielu nowych słów, chyba, że przypadkiem usłyszę coś w telewizji. Wchodzę w wiejskie myślenie, i pogoda jest dla mnie ważna z innych niż kiedyś powodów.
Jednak myślę - zawsze pozostanę po środku: pomiędzy miastem, z którym rosłam od dziecka a wsią, którą wybrałam. W takim miejscu w którym już dogaduję się z jednymi i jeszcze rozumiem z drugimi. Daje mi to ciekawsze życie i więcej tematów do przemyślenia. W odrobinę podobnej sytuacji znajdują się przeogromne rzesze naszych rodaków żyjących gdzieś za granicą, trochę stąd, trochę stamtąd ...                                                                
Poznaliśmy tu różnych ludzi, najprzedziwniejszych. Niektórzy z nich nie mogliby mieszkać w mieście - zamknięto by ich pewnie w jakimś szpitalu. Niektórzy nawet jak na bieszczadzkie warunki wybijają się ekscentrycznością. To uczy dystansu do siebie, świata, innych ludzi. Akceptacji ponad schematami i światopoglądowymi szablonami. Poznaliśmy kogoś, kto żył w indiańskim tipi przez kilka lat i kogoś innego mieszkającego w glinianej, murzyńskiej chatce bez prądu i wody, latem i zimą. Kiedy odwiedzaliśmy tę osobę w jej "domu" zimą, to nawet nasze psy były przemarznięte. Są miejsca, są ludzie o których my mieszkańcy Bieszczadów myślimy w mroźne zimowe noce, i nie jest ważne, że oni wybrali takie życie - nie sposób spać spokojnie wiedząc jaka jest pogoda za oknem. I często ktoś nie wytrzymuje i idzie, przez zaspy się przedzierając by sprawdzić co tam słychać. Wiem, że raz taka wyprawa uratowała ludzkie życie.

Bycie tu ma też inny wymiar, inaczej traktuje się ludzi bo tak zwyczajnie - jest ich bardzo niewielu wokół. Nie ważne są różnice kiedy potrzebna jest pomoc. Czy się kogoś lubi czy nie, każdy rusza na ratunek. Myślę, że dokładnie takie zasady obowiązywały w pierwotnych społecznościach. To są dobre, zdrowe zasady.

Przez ogromny kawał swego życia byłam mieszkanką miasta. Tam uczyłam się życia, odkrywałam świat. Spotkało mnie tam wiele dobrego, bywałam szczęśliwa ale wiem, że z własnej woli nigdy tam już nie wrócę.


Dobrze mieć przy sobie dobrego człowieka, mnie się trafił najlepszy z najlepszych. Maciek znosi z anielską cierpliwością moje humory i pomysły na życie. Mimo, że pracuję nad sobą wiem, że nie ma lekko. Jednak nawet ten wzór mężczyzny z Sevres posiada rysę. Może to nawet nie jest rysa lecz immanentna cecha męska jedyna, której nie umiem zaakceptować. Ba! wkurza mnie do dygotu!

To...bezwzględna wiara w URZĄDZENIE. Urządzeniem może być wszystko co zawiera elektronikę, ostatnio padło na  gps. Takie małe coś, mieszczące się w rękach, co jak mu się wklika współrzędne to ma zaprowadzić w upragnione miejsce. I traf chciał, że w takie miejsce zapragnęłam się ostatnio udać. Chora byłam jeszcze, zatem zależało mi by pojechać, zobaczyć i wrócić. Mówię do ukochanego mężczyzny: weźmy ze sobą kolegę, który zna miejsce to od razu trafimy. No co ty! oburzył się Maciek, przecież mamy gps. Ale może to potrwa, mówię ja. Jakie potrwa! Zobaczysz.

No i zobaczyłam kochani! Zobaczyłam. Czerwono mi się przed oczami ze słabości i wściekłości robiło. A ukochany mężczyzna "jak po sznurku" z ulubionym urządzeniem ganiał po polach w tę i we wtę. Godzinę i pół. Tylko psy się cieszyły ale one cieszą się zawsze i wszędzie. A ponieważ jestem zołzą to całą moją udrękę oczywiście zdokumentowałam. Ha! Potem powiedział, że musiały mu się te współrzędne spotkać i dlatego tak latał. I tyle.

 Jak widać mój ideał nie odrywa wzroku od Urządzenia. Okoliczności przyrody są mu obojętne.

 Mija godzina...

 Trzeba odpocząć, oczywiście z Urządzeniem przed oczami (na białej kartce są  święte współrzędne)



Minęło 7 lat odkąd w pewien styczniowy wieczór usiadłam przy komputerze i zaczęłam pisać bloga. Zimą mam więcej wolnego czasu - wróć! Zimą zdarza się, że miewam trochę wolnego czasu i teraz mogłam zrobić to co kiedyś robić lubiłam - odwiedzić zaprzyjaźnione blogi. Okazało się, że wiele z nich już nie jest kontynuowanych, kilka nie istnieje wcale, powstały za to dziesiątki jeśli nie setki nowych. Z tej całej masy wyłuskałam kilka inspirujących, oryginalnych i ciekawych.
Świat się zmienia!
Zmieniamy się i my, choć chcielibyśmy by nasze życie zmieniało się powoli, w zgodzie z naturą, naszym doświadczeniem i wiedzą, również z wiekiem. O zmianach, tych najbardziej widocznych, namacalnych napiszę następnym razem. Postanowiłam wrócić, pisać częściej bo dawniej blog pozwalał  mi poukładać rzeczywistość, tworzyć odniesienia do czasu i kolejnych naszych działań. Trochę mi tego było brak.
Zatem: do zobaczenia!


Na zdjęciach tegoroczna dziwna zima w Bieszczadach oraz okolice naszych chat.
 















 


środa, 10 lutego 2016

Dziękujemy!

W książce Joann Davis Księga Nowej Drogi, na rynku pełnym ludzi ojciec bije syna, okrutnie i długo, gapie zagrzewają go do jeszcze mocniejszych razów. Przygląda się temu z rozpaczą pasterz, który gdy wszystko się kończy, pyta Boga dlaczego nie przysłał nikogo na pomoc. I słyszy odpowiedź: Posłałem z ratunkiem ciebie.
O to, dokładnie o to w tym całym pomaganiu chodzi.
Bardzo ciężki mam za sobą czas. Każdego dnia walczyłam o to by się doczołgać do wieczora, nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak, trzymać pion, uśmiech i nie oszaleć. Pół roku tak żyłam i nawet nie miałam pojęcia, z jakim kosmicznym napięciem się zmagałam. Pełna mobilizacja.
Kiedy  sprawa przestała być aż tak groźna i mogłam sobie odpuścić, natychmiast się rozłożyłam, tak z przytupem, gorączką, maligną i wszystkimi atrakcjami. Grypa czy cokolwiek to było ścięła mnie z nóg i głów, i położyła na kilka dni do łóżka bez przytomności. Nie mogłam zatem w terminie poinformować o rezultatach akcji "Mirabelka".
A rezultaty są imponujące! Ponad 50 wpłat na konto Fundacji Dom Tymianka! Wiem, także o przesłanych do Ori paczkach z potrzebnymi rzeczami. Ponad pięćdziesiąt osób, które nie oglądają się, że zrobi to ktoś inny tylko pomagają. Dziękuję!
O wynikach akcji napisałam już krótko na Facebooku, ale z pewnością nie wszyscy tam zaglądają zatem powtórzę tutaj:
Niniejszym ogłaszam, że zapraszamy do nas w celu spędzenia weekendu w Chacie Magoda panie: Joannę Oleszek i Barbarę Żelazko. Ponadto panie Marta Żołdak i Paulina Front - jeśli zdecydują się kiedyś na wypoczynek w naszej chacie - mogą liczyć na rabat.

Poniżej kilka zdjęć zwierzątek i naszej zimy:




 Właśnie kończę korektę mojej książki, która ukaże się w księgarniach prawdopodobnie 27 kwietnia. Mam za sobą dwa lata pracy, oczywiście nie bez przerwy, raczej czas na książkę kradłam z mego życia. Mimo, że książka będzie miała 320 stron, bardzo dużo materiałów po prostu się nie zmieściło w niej (zrobiłam kilka tysięcy zdjęć na przykład). Mam już zatem gotowe posty na bloga na kilka lat do przodu. Obiecuję, że jak poczuję się lepiej - zaczynam!  

Dziękując za Waszą pomoc, obecność i wielkie serca najserdeczniej pozdrawiam!


Filmowo:


Chata bojkowska

Chata bojkowska

Chata Magoda

Chata Magoda

Widoki z tarasu:

Widoki z tarasu:



Okolice domu

Okolice domu