Czas wolny mija szybko. Po blisko miesiącu bez gości - co nie znaczy, że bez pracy, widzę, jak wiele jeszcze zostało spraw, które sobie zaplanowałam. Rzuciły się na mnie z każdego kąta zaległości, wyrywały mnie sobie jak nasze pieski szmacianego misia, miotałam się na wszystkie strony i dziś widzę, jak niewiele zrobiłam. Uff...
Bojkowska już skończona, przez ten miesiąc Maciek robił meble do pokoi. Mieszkamy sobie w bojkowskiej i dobrze nam tu niesłychanie. W pokoiku, którego teraz z braku funduszy nie tykamy zrobił sobie mój najdroższy - warsztat. Pył drzewny wciska się wszędzie, jest w całym domu a ja na okrągło ścieram co się zakurzyło, by za chwilę zakurzyło się na nowo.
Co jakiś czas odbywa się akcja opatrywania ran, bo przy szybkoobrotowych maszynach ułamki sekund decydują czy ma się palec czy nie. Mam już w opatrywaniu Maćkowych ran wielką wprawę, najlepiej na świecie wiążę końcówkę bandaża. Majstersztyk. Polecam się.
Ostatnio znowu wiążąc kolejne węzełki ( a tym razem pojechał Maciek aż po dwóch palcach), rozmawialiśmy o tym po co komu bliska osoba - no choćby po to! By przyłożyć plaster w potrzebie. Bez wdawania się we wszystkie sentymentalne pierdoły, życzę każdemu by zawsze miał kogoś kto mu ten plaster...
Na zdjęciach Maciek w warsztacie łóżka wykonuje:
Rok temu pisałam na blogu tutaj o szmatowych zakupach do bojkowskiej. Pokazywałam wtedy szydełkowe kapy na łóżka. Chciałabym pokazać zatem jak to obecnie wygląda.
Ale o tym za chwilę. Na początek pokażę zdjęcie poddasza bojkowskiej - jak je zastaliśmy:
A teraz to samo miejsce wygląda tak:
Pokój ptasi ma prawie sześćdziesiąt metrów kwadratowych. Jednak ostre skosy sprawiają, że jest bardzo trudno go urządzić. Ze względu na przeznaczenie bojkowskiej - dla gości - musiałam wymyślić jak postawić w pokoju trzy łóżka by nie wyglądał jak noclegownia. No i te skosy - możliwe było jedynie wstawienie bardzo niskich łóżek, by ludzie nie tłukli głowami o sufit.
Szydełkowe, wielkiej urody kapy są białe, mają zatem naturalną tendencję do utraty świeżości. Pranie i suszenie trwa. Musiałam wymyślić wariant alternatywny. Popatrzcie na pokój z łóżkami (już gotowymi) w dwóch wersjach: koronki na lnianych kapach i kapy z drugiej strony - wersja kwiatowa.
Wersja kwiatowa:
Kupiłam kiedyś lampki nocne z bardzo brzydkimi abażurami. Uszyłam nowe, do kompletu szyję jeszcze taki sam abażur na lampę wiszącą:
Trochę detali z ptasiego pokoju:
I łazienka w ptasim. Z racji skosów także trudna do urządzenia i fotografowania:
W zeszłorocznym poście o którym już dziś wspominałam pokazywałam dwie sówki. Dziś są wieszakiem na papier toaletowy:
Wieczorami snujemy się po chacie. Za nami snują się pieski:
Przysypało nam śniegiem, podobno dzisiaj ma być go jeszcze więcej, widok z bojkowskiej na chatę Magoda:
Następne łóżko się robi. To będzie w pokoju rybim:
Dziękuję wszystkim za miłe słowa po artykule o nas w Werandzie Country. Miło jest nam bardzo!
A na koniec jako aneks do poprzedniego posta - zdjęcie oczyszczonego już kredensu:
Pozdrawiam najserdeczniej!!!
niedziela, 28 listopada 2010
piątek, 19 listopada 2010
Babskie gadanie
Ten post będzie dokładnie o niczym zatem uprzedzam, zwłaszcza zbłąkanych tu Panów, że tematy i do nich podejście reprezentować zamierzam błahe i niepoważne.Ot takie właśnie babskie gadanie co się ze mnie wylewa gadulczym strumieniem.
No bo tak: włosy - mają je wszyscy (no prawie) i zazwyczaj one rosną. Trzeba zatem, by nie biegać z kołtunem, od czasu do czasu coś z nimi zrobić. W Szczecinie nie miałam z tym żadnego problemu bo miałam Pana Jacka, postać świetlaną, artystę nożyc i zawsze wychodząc od niego na głowie miałam dzieło sztuki fryzjerskiej a w sercu radość. W Bieszczadach - rosną te włosy! - dwukrotnie robiłam podejścia do obcięcia ichże. Niestety. Gdybym miała zacząć miewać nocne koszmary to z pewnością te dwa doświadczenia grałyby w nich (koszmarach) rolę główną. Raz na przykład, Pani fryzjerka wyrażając pretensję, że mam za dużo (sic!) włosów i nie chcą się one układać jak by chciała, chwyciła za prostownicę i mi poprostowała wszystkie! Na szczęście po pierwszym myciu, czyli zaraz po powrocie do domu, się od prostowały, za to jak ja w tej "fryzurze" wyglądałam pisać nie będę bo jeszcze mnie trzęsie. Nie, żebym specjalnie o wygląd dbała, człowiek się rodzi jakiś tam, lata lecą, no miss uniwersum to już ze mnie nie będzie, ale abym wyglądała na podstarzałą, rozczochraną, kretynkę to płacić mi się nie chce. O fryzjerskich przygodach każdy mógłby coś od siebie dołożyć z pewnością. Moja koleżanka - a było to lat temu dzieści, udała się do światowej sławy fryzjera Antoine'a. Światowa Sława osobiście zajęła się jej głową informując, że koleżanka otrzyma fryzurę a'la konkord (lata to były siedemdziesiąte i ów samolot czy raczej odrzutowiec był synonimem nowoczesności). Z dziecięcą ufnością poddała się zabiegom mistrza. No i w efekcie wyglądała jak konkord ów bo na karku miała ogon a nad czołem dziób pokaźnych rozmiarów, reszta, po bokach zwłaszcza, była wygolona prawie do skóry. Łykając łzy upokorzenia, jedną rękę trzymając na ogonie a drugą ręką przyciskając dziób do czoła przemykała długo, bocznymi ulicami do domu. Zanim to wszystko nie odrosło, stała się ekspertką od wiązania turbanów.
No proszę! Tyle słów po to tylko aby się pochwalić, że w Lutowiskach mamy od nie dawna salon fryzjerski! Się udałam, a jakże ale nie po to by coś ścinać, ale by farbę nałożyć. Bo ja jak miałam lat dwadzieścia to zaczęłam siwieć - jest to podobno genetyczne i u mnie się sprawdza, bo moja mama miała tak samo. A tych siwych nie lubię to sobie farbuję. Jeśli ktoś nakładał samemu sobie farbę z tyłu głowy to wie, że nie jest to czynność do której się tęskni. No i już nie muszę! Miła Pani nałożyła mi co trzeba. Mam luz!
Czas zaoszczędzony na farbowaniu przeznaczyłam na inną bitwę: kredens. Ludzie jak ja tego grzmota nienawidzę!
A było to tak: przed trzema laty kupiliśmy od Pana Waldka wiejski kredens, co mu stał w stodole. Pomalowany był białą olejnicą ale to jak każdy wie - Pan Pikuś, bo się ma szlifierkę. I otóż wcale że nie! Po zeszlifowaniu olejnicy okazało się, że jakiś geniusz wcześniej pomalował drewno czymś w rodzaju bejcy - zielonej! I wżarła się ta bejca w strukturę drewna tak, że szlifierka się pali a zielone zostaje. Zostawiłabym to w spokoju, bo robić mam co, ale jest to najbrzydszy odcień zielonego jaki w życiu widziałam. Uparłam się! Upór to moje drugie imię. Co ja z tym kredensem nie robiłam! Szlifowałam papierem ściernym, szorowałam szarym mydłem, jakimś niemieckim środkiem co wcale nie wiem do czego jest bo niemieckiego nie znam ale trochę tego zielonego gówna zbierał, domestosem! w przypływie rozpaczy. Każdego dnia, nie licząc godzin, od wielu miesięcy zdzieram ręce i paznokcie. Efekt jest taki, ze ta zieleń już bledsza ale niestety nierównomiernie. Maciek ostatnio patrząc jak sapię nad tym meblowym dezelem powiedział, że w tym czasie on by mi kilka takich kredensów zrobił. Gołym okiem widać, że Maćka lubię, kocham i szanuję ale jak by mi się wtedy nie uchylił to bym go zabiła specjalnym zdzierakiem com go w rękach miała. Mam widać niezagospodarowane pokłady uporu bo drę kredens dalej. Za kilka lat, jak skończę - pokażę.
Zawsze mówiłam, że mój pies to na kanapach i fotelach wylegiwać się nie będzie. Jeszcze wtedy oczywiście psa nie miałam. Mam kilka zdjęć - pokażę jak to u nas teraz wygląda. Postanowiliśmy z Maćkiem, że w chacie, którą dla siebie postawimy będą dwie sofy. No bo jedna to okazuje się - za mało...
Zapewniam, że zdesperowana ostatnio medytuję nad zdaniem:
"Dar mądrości - to przede wszystkim umiejętność panowania nad swoją głupotą".
Władysław Grzeszczyk
Może pomoże.
Pokażę jeszcze kilka zdjęć detali w bojkowskiej i niestety to wszystko na chyba długi czas. Aparacik mi padł, zdjęć nie mam czym robić, te prezentowane dziś to już ostatnie. Na jednym ze zdjęć fragment znienawidzonego kredensu, poznacie drania po kolorze. Na początek nie do końca urządzony pokój ptasi:
Znalazłam jeszcze zdjęcie zachodu słońca widziane z progu bojkowskiej. Przysięgam, że nic z nim nie robiłam - naprawdę były takie kolory! Pokazuję je na początku posta.
Na koniec dla tych, którzy dotrwali informacja - pod koniec listopada ukaże się świąteczne wydanie Werandy Country z sesją zdjęciową z Chaty Magoda. Zdjęcia robione były w lutym tego roku. Ponieważ w Bieszczadach Weranda Country nie występuje w kioskach, pewnie zobaczę ten materiał później niż wszyscy.
Pozdrawiam serdecznie!
Etykiety:
Chata bojkowska,
zwierzęta,
życie codzienne w Bieszczadach
Subskrybuj:
Posty (Atom)