*
W Lutowiskach mamy trzy cmentarze: katolicki, grecko-katolicki i kirkut czyli żydowski. Dwa pierwsze mają się dobrze, są zadbane, władze naszej gminy dokładają wszelkich starań. Kirkut zaś - niszczeje. Pisałam o tym latem, kiedy starałam się wyprosić u naszego wójta wykoszenie trawy, która zarosła wszystko. Dzwoniłam do wójta w tej sprawie, dzwonili też czytelnicy bloga, odwiedzali go, z interwencją, nasi goście. Pod koniec sierpnia (sic!) trawa częściowo została wykoszona. Macewy wykonane z lokalnego piaskowca wytrzymają najwyżej - jeszcze kilka takich sezonów i po żydowskim cmentarzu nie pozostanie zaden ślad.
Dzięki Leloop z bloga
Bez tytułu dowiedziałam się o
Stowarzyszeniu Magurycz, organizującym obozy dla wolontariuszy, których celem jest ratowanie, inwentaryzacja i dokumentacja cmentarzy bojkowskich, łemkowskich, żydowskich, polskich, niemieckich i innych, czyli wszystkich - bez względu na narodowość i wyznanie pochowanych na nich ludzi.
Mottem stowarzyszenia są słowa:
"Cmentarze pełne są ludzi, bez których świat nie mógłby istnieć".
Każde świadectwo przeszłości - a cmentarze właśnie są takim świadectwem, zwłaszcza w Bieszczadach, gdzie zrównano z ziemią wszystko - powinno być z pietyzmem pielęgnowane dla nas, naszych dzieci i przyszłych pokoleń. Ta troska jest dowodem szacunku dla historii, dla ziemi, która nas karmi i cierpliwie nosi. Brak troski to arogancja i niewypełnienie obowiązków wobec własnych wyborców.
Nawiązałam kontakt ze stowarzyszeniem i kilka dni temu dostałam wspaniałą wiadomość: po skończeniu renowacji cmentarza w Baligrodzie - następnym w kolejce do odnowy, będzie nasz kirkut w Lutowiskach!!! Czyli na przyszłą wiosnę, może, rozpoczną się prace na nim. Pod warunkiem, że władze gminy pomogą a nie będą tej akcji torpedować, że znajdą się wolontariusze chętni do pracy, że znajdą się pieniądze...
Wraz z Maćkiem będziemy robić wszystko co w naszej mocy. Wiem, że bloga czytają mieszkańcy Lutowisk, Bieszczadów, także ich miłośnicy (Bieszczadów), proszę Was wszystkich o pomoc w tej akcji. Swoją chęć pracy, wpłat finansowych i innych form pomocy - można zgłaszać do mnie (przekażę, pomogę nawiązać kontakt), lub bezpośrednio do Stowarzyszenia Magurycz: szymon@magurycz.org
Dotychczas odbyło się 31 takich obozów! Ludzie dla których "dziedzictwo" nie jest pustym słowem, pracują wspólnie, nie oczekując zapłaty, znajdując w tym sens i radość.
Na zdjęciu poniżej kirkut w Lutowiskach latem zeszłego roku. Na sfotografowanym kawałku jest ok. trzydziestu macew, latem widoczna była tylko ta jedna, najwyższa...
Że można inaczej, niech świadczy zdjęcie innego cmentarza w Lutowiskach zrobione w tym samym czasie:
Tytułowe współdziałanie, przywołać pragnę teraz kolejnym przykładem: Czacz!
Bo znów tam byłam! Cza cza cza!
Nam do Czacza daleko - 700 kilometrów w jedną stronę, jedzie się cały dzień, wraca drugi. A pomiedzy podróżami przez Polskę zafundowaliśmy sobie dwudniowy czaczowy maraton. Znów biegałam po halach, starając się wyłuskać to co nam potrzebne, spośród milionów mebli, lamp, naczyń, urządzeń, skorup, bibelotów i regularnych durnostojek. Biegałam rączo jak jelonek rano - pod koniec dnia przemieszczaliśmy się jak zombie. Daliśmy sobie w kość tym szczęściem!
Mając w bliskiej perspektywie urządzanie bojkowskiej chaty, wybraliśmy Czacz ze względu na ceny (ok. 25% cen "sklepowych"), oraz obfitość i różnorodność "oferty". Jedyną przeszkodę stanowiła właśnie odległość i koszty transportu.
Dwa lata temu mieliśmy gości - małżeństwo z Warszawy. Dużo rozmawialiśmy z nimi, odpowiadaliśmy na setki pytań. Po roku odwiedzili nas ponownie, tym razem bez uprzedzenia, z prawdziwą niespodzianką: zainspirowani naszą historią i bieszczadzkim życiem, sprzedali dom w Warszawie, zakupili ziemię w Bieszczadach i właśnie rozpoczynają budować dom!
Dziś ich dom już jest prawie gotowy, namówiliśmy ich zatem na wyprawę po meble do Czacza - dzięki temu koszty transportu mogliśmy podzielić na dwa co uczyniło tę wyprawę opłacalną. Działając wspólnie - wszyscy skorzystaliśmy!
Bardzo podziwiam mieszkańców tej wielkopolskiej wsi. Mieli pomysł ale bez wspólnego działania nie dokonaliby tego. To jedyne w Polsce miejsce w którym wszyscy zajmują się tym samym. Z korzyścią dla wszystkich! A w dodatku są uprzejmi, chętni do pomocy, rozmowy czy żartu. Bardzo podoba mi się taka atmosfera, nawet jeśli nie dochodziliśmy z niektórymi do porozumienia w cenowych negocjacjach - rozstawaliśmy się sympatycznie, z życzeniami miłego dnia.
Zabraliśmy swoje autko z przyczepą:
Załadunek na tira trwał kilka godzin:
Wygrzebałam takie cudo. W tle hale Czacza:
Buba Czacz uwielbia! Biegała za nami wszędzie, napawając się wszystkimi zapachami świata. Witana z serdecznością w każdej hali szybko stała się Maskotką Czacza. Musieliśmy bardzo uważać ponieważ każdy chciał podzielić się z nią swym śniadaniem. A i tak wieczorami apetytu już nie miała. Sprzedawcy tłumaczyli nam , że nie dają rady nie częstować pieska który patrzy "tak słodko":
Kupiliśmy prawie całe wyposażenie do bojkowskiej. Resztę Maciek zrobi rączkami. Teraz czeka mnie czyszczenie, szlifowanie, malowanie i tak dalej. Zapchani sprzętami jesteśmy po gardło. Wolę nie myśleć o pracy, która jeszcze przed nami - po prostu się za nią biorę!
Po naszym powrocie Bury obrażony:
Tak wyglądało powitanie Buby z Synusiem:
Kiedy w październiku po raz pierwszy jechaliśmy do Czacza była zima, pięć miesięcy później - zima trwa! I potrwa jeszcze może miesiąc. Pół roku zimy szybko mija a potem już wiosna, lato, jesień...wloką się dłuuuugo!
Pozdrawiam serdecznie czytelników bloga!!!!
*