wtorek, 24 marca 2009

Wyprawy na Ukrainę

*



W Szczecinie mieszkałam 10 minut samochodem od przejścia w Kołbaskowie, niedaleko mojego domu zaczynała się strefa nadgraniczna. Teraz z okien domu widzę Ukrainę. Straż graniczną spotykam codziennie na drodze.
Widać pisane mi jest życie "na styku".
Dzisiaj opiszę "własnymi słowami" tylko część wrażeń z moich kontaktów z Ukrainą - to naprawdę temat rzeka. Zaznaczam, iż są to wyłącznie własne, subiektywnie odbierane, doświadczenia.
Słyszałam dużo na temat ukraińskich Bieszczadów, że jeszcze bardziej dzikie, że piękne i większe od naszych. Ciekawa byłam Lwowa. Przy pierwszej nadarzającej się okazji - pojechaliśmy!
Na starcie - granica. O przejściach granicznych z Ukrainą i celnikach krąży masa opowieści mrożących krew w żyłach. Większość z nich jest niestety prawdziwa! Przekonałam się o tym na własnej skórze.
Bez względu na to czy kolejka aut jest długa czy nie - trzeba czekać na przejazd kilka godzin. Pomysłowość ukraińskich pograniczników jest nieskończona! Sprawdzanie paszportów, dokumentów samochodu trwa wieki całe, potem trzeba wypełniać jakieś karteczki, których treść często ulega drobnym modyfikacjom zatem jak się wypełniło tak jak ostatnim razem to tym razem jest źle i trzeba na nowo - to trwa! Potem sprawdzane jest auto - zdarzało nam się, że nas cofnięto do Polski (po kilku godzinach czekania w kolejce) bo nie mieliśmy na przykład linki holowniczej! Dyskusja, że jak auto się zepsuje to nie będziemy go ciągnąć na sznurkach tylko zadzwonimy do Polski po lawetę, nie robi wrażenia. Linka holownicza musi być! Jak mamy linkę to sprawdzają jeszcze apteczkę, gaśnicę - a raz nie chcieli nas przepuścić bo stwierdzili, że "silnik jest brudny".
Rozmowa z celnikiem ukraińskim wygląda tak, że on na nas krzyczy, traktuje per ty, obraża się i w ogóle robi za rozkapryszoną księżniczkę a my mamy odpowiadać grzecznie, przytakiwać, przepraszać za własną głupotę a najlepiej zabierać się i wracać do domu. Jak ktoś nie daje rady i nie wytrzymuje tych impertynencji to dostaje za karę bardzo dużo formularzy do wypełnienia.
Dużo jeździłam po świecie i wiem, że celnicy pochodzą ze specjalnych hodowli ale tutaj przekonałam się, że nie widziałam jeszcze wszystkiego. Ukraiński celnik lubi się bawić. Poczucie humoru on ma. Wygląda w praktyce to tak, że puszcza auto, które musi podjechać do kolejnej bramki, tam cała zabawa zaczyna się od początku bo ten poprzedni nie wbił jakiejś pieczątki (mają ich dużo) i trzeba wracać. Czas leci, czekamy dalej, podjeżdżamy ponownie do tego co nie wbił a on się cieszy! Śmieje się jawnie, że tak mu się udał kawał. Jak się nie cieszymy z nim razem to się obraża i znika. Czekamy zatem....
Kiedyś chcieliśmy pokazać Ukrainę dziewczynie mojego syna, rodowitej Dunce. Już przy okienku dowiedzieliśmy się, że powinna mieć wizę. Zatkało nas ze szczęścia kiedy nas puszczono bez tej wizy i bez kłopotów. A to było co? Ot, poczucie humoru właśnie! Tego horroru jaki przeżyliśmy próbując wrócić do Polski nie zapomnę nigdy. Okazało się, że jesteśmy podejrzani o wywóz ukraińskiej dziewczyny na lipny duński paszport. Bo przecież - gdzie jest wiza? Nie ma śladu, że wjechała na Ukrainę. A wywozimy biedulkę do burdelu. Poważnie. Grozą wiało. Nagle otworzyły się przed nami niebiosa - jeden z celników wymyślił podchwytliwe pytanie, to był naprawdę szczwany plan: niech dziewczyna powie po DUŃSKU swoje imię i nazwisko. No to powiedziała! Do dziś się zastanawiam jak brzmiałoby w innym języku...
Zawsze, zawsze! jak jestem na przejściu granicznym przysięgam sobie uroczyście, że to ostatni raz, że nigdy więcej!
Odpowiedź na pytanie po co te wszystkie celne wygibasy jest prosta, zawiera w sobie dwa słowa: dziesięć hrywien. Hrywna (po polsku grzywna) to jakieś 60 groszy. Nie płacimy tego bakczyszu nie ze skąpstwa tylko z zasady. Nie i już! Każdy celnik podchodząc do nas wyciąga rękę, kiedy ręka ta pozostaje pusta musi! nauczyć nas porządku. To dzieje się jawnie, celnicy chowają pieniądze do kieszeni na widoku, nikt się nie dziwi, wszyscy akceptują. Tak jest, ma być, tak będzie. Straszna pozostałość po długich latach bycia jedną z republik. Nie jedyna zresztą.
Mimo postanowienia wracałam, bo miałam dużo do zobaczenia. Teraz, byłam gdzie chciałam, zobaczyłam i nie ciągnie mnie więcej. Jednak jak będę odczuwać brak adrenaliny to podjadę sobie na granicę - zawsze jest inaczej!
No dobrze, granicę i rozrywki mamy za sobą, jedziemy!
Zaczyna się droga. Każdego kto narzeka na stan dróg w Polsce wysłałabym na rekonesans po ukraińskich. To, że nie mają środkowego pasa jest praktyczne, ponieważ i tak nie jedzie się prawą stroną drogi tylko omija dziury. Nie wszystkie, są odcinki takie, że trzeba wybierać te mniejsze i wjeżdżać w nie lub nie jechać wcale.
Ja jeździłam wyłącznie po południowo zachodniej Ukrainie, to najbiedniejsza część tego kraju. Dalej jest podobno lepiej. Nie wiem, nie widziałam.
Pierwszy raz pojechaliśmy jak para głupkowatych z jedną mapą kupioną w Polsce. Na drogach nie ma kierunkowskazów, nie ma tablic przed miastami i wsiami, nie wiadomo gdzie się jest. Zgubiliśmy się definitywnie. Było coraz bardziej dziko, droga się skończyła, zorientowaliśmy się, że jedziemy wyschniętym korytem rzeki. Po kilku kilometrach pojawiło się coś na kształt drogi. Nigdzie żywego ducha. Na pierwszych napotkanych ludzi rzuciliśmy się z radością. Cóż z tego - okazało się, że nie umieją nam pokazać na mapie gdzie jesteśmy. Wylądowaliśmy wtedy pod granicą rumuńską.



Z tego błądzenia pożytek był taki, że trafiliśmy (absolutnym przypadkiem) na Libuchorę - wieś, żywy skansen. Tam ludzie żyją jak przed wiekami. Czułam się tak jakbym się teleportowała 200 lat wstecz. Długa, ciągnąca się bez przesady z 10 kilometrów wieś, pełna chat strzechą krytych.










Drugi raz pojechaliśmy do Libuchory z naszymi Holendrami. Świnie i drób na gliniastej drodze, dziesiątki drewnianych chat - to robi duże wrażenie! Jednak i tam dociera "cywilizacja" najpiękniejsze chaty obijane są sidingiem, strzechy wymieniane na blachdachówkę. Ech, żal!




Inne wsie wyglądają jakby czas się zatrzymał na latach 60-tych ubiegłego wieku. Kto pamięta, ten będzie wiedział co mam na myśli. Na zdjęciu poniżej "ekologiczne" wypalanie pól. Tam nie jest zakazane.



Radziecka władza, pozostawiła masę pamiątek w postaci betonowych ruin rozsianych wzdłuż drogi. Po fabrykach? kombinatach? Straszą teraz i psują krajobraz na lata długie pewnie.
Jadąc przez Ukrainę miałam wiele skojarzeń z pewnymi częściami Azji - ten sam chaotyczny, zabałaganiony rozgardiasz. Brud niestety i bylejakość. Szarość i brzydota. Śmieci! Wszędzie butelki plastikowe tworzące hałdy i góry całe. Kiedy rozmawia się z Ukraińcami zawsze z zazdrością podkreślają, że w Polsce jest porządek i czysto (sic!).
Dystrybutor na stacji paliw.


Kierowca powinien w słoneczny dzień uważać. W każdej wsi odnawiane są cerkwie, ich liczne kopuły pokrywane są błyszczącą blachą (srebrną lub złotą), która w słońcu błyszczy i oślepia! Weszliśmy kiedyś do małej cerkiewki, w czasie nabożeństwa. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że kobiety muszą pozostawać w sieni - na szczęście nie pchałam się dalej. Poraziło mnie piękno śpiewu tych ludzi. Od maluchów po starych dziadków, wszyscy śpiewali, każdy wiedział, którym głosem. Staliśmy zasłuchani i zachwyceni!

Nasi holenderscy przyjaciele przed cerkwią w Libuchorze:



Wszystkie nasze wyprawy to byłe tereny Polski. Dalej mnie nie ciągnie. Dopiero jak pojechałam, przekonałam się jak ogromny to obszar! Można jechać cały dzień i ciągle spotyka się ślady polskości. Kościoły, domy, dworki. Niestety w strasznym stanie. Koniecznie chciałam do Drochobycza. Powiem tylko, że to zupełnie inne miasto niż to z kart książek Bruno Szulca. Nie robiłam zdjęć bo nie było już czemu.



Warto jednak pojechać do Lwowa! Matko jakie to musiało być piękne miasto! Tygiel kultur, narodowości sprawił, że jest tam wszystko: kościoły, meczety, synagogi i cerkwie. Nie chcę się powtarzać i nie będę opisywać ich stanu. Oto trochę zdjęć, które nie oddają piękna.













Lwów jest energiczne restaurowany, niestety po wierzchu. Podwórka nadal wyglądają tak:



Jest w Bieszczadach kilka biur podróży, które organizują jednodniowe wycieczki do Lwowa. Nasi goście często z nich korzystają i są bardzo zadowoleni.
Kolejnym celem naszych wypraw były ukraińskie Karpaty. Wyższe od naszych Bieszczadów średnio o tysiąc metrów. Kraina Bojków i Hucułów. Z pewnością najbiedniejszy ale i najpiękniejszy region.


Wdrapaliśmy się na Howerlę - najwyższy szczyt w Czarnohorze. Bardzo forsowne i strome podejście, ale cóż za widok! Wybrałam tylko kilka zdjęć, na pozostałych zawsze w kadrze widać fruwające torby plastikowe. Puste butelki po wódce walały się na całej długości szlaku aż po sam szczyt. Mają zdrowie!









Na szczycie Howerli.



Na górskie wędrówki najlepiej zabierać ze sobą namiot tym bardziej, że biwakować można wszędzie. Raz nocowaliśmy w schronisku. Opis tego noclegu zdecydowanie nie nadaje się do druku. Czasem zabawiam nim gości.

To tylko ułamek wrażeń i ciekawostek. Nie zamierzałam pisać przewodnika. Ukraina to kraj piękny i straszny. Dotkliwie doświadczony przez historię. Przed Ukraińcami długa i żmudna droga... Życzę im powodzenia i wytrwałości.



Na koniec chciałam pięknie podziękować:
Bogaczce i Joannie szukającej inspiracji za miłe i piękne prezenty!
An-nie z Waniliowa za przyznanie mi wyróżnienia Kreativ Bloger!
Sprawiłyście mi tym ogromną przyjemność!

Acha! Zapomniałabym! Nadal mamy zimę!



*

39 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia i niesamowita opowieść - trochę smutno się robi po przemyśleniu tego wszystkiego...
    Czy kiedyś zmienią się ci ludzie? I jeśli tak - to kiedy?
    Nie doceniają tego, co mają - są biedni i pewnie na swój sposób szczęśliwi.

    Zdjęcie świnek chodzących środkiem drogi zrobiłam niedawno w ... Bułgarii ;)

    Pozdrawiam gorąco - jeśli to Cie pocieszy do nas wróciła zima :(
    Nie dziękuj Jagodko, to ja miałam przyjemność w obdarowniu Cię :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za opowieść i piękne zdjęcia.Moi mężczyźni w zeszłym roku byli na Wołyniu.Mieli szczęście .Takie przygraniczne przygody ich ominęły.Spotkali tam przemiłych ludzi,którzy bardzo im pomogli w poszukiwaniach dawnych miejsc.Dzięki nim mój Ojciec mógł spotkać się z córką Ukraińca ,który uratował jemu życie,kiedy inni Ukraińcy mordowali jego Ojca.Cóż....Ludzie dzielą się na Dobrych i Złych,Mądrych i Głupich...inne podziały są nieistotne.

    Jeden dzień bez Twojego bloga to dzień stracony!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane....siedzę i czytam z rozdziawioną paszczą !
    Na temat przejść granicznych trochę słyszałam ,ale myślałam ,że te opowieści są ciut przesadzone . Jak widać po Twoim opisie ,wcale nie !
    Piękne krajobrazy, wieś-skansen ...trafić w takie miejsce to dopiero gratka .

    Pozdrawia...
    uzależniona od wizyt u Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. I śmieszno i straszno. Smutne dziedzictwo ustroju powszechnej szczęśliwości. Kraina na pewno na swój sposób piękna, ale przed jej mieszkańcami mnóstwo pracy do wykonania. Można mieć różne zastrzeżenia do obecnej sytuacji - politycznej, gospodarczej, społecznej -w Polsce, ale nie da się zaprzeczyć, że nasz kraj wykonał ogromny skok cywilizacyjny - wiele z tego co opisujesz Jagodo jako ukraińskie kurioza było przecież elementem polskiej codzienności jeszcze kilkanaście lat temu. To cieszy, a zarazem pozwala wierzyć, że Ukraińcom też się uda (czego im gorąco życzę).
    PS. Zachwycające jest zdjęcie dystrybutora!

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna opowieść. Aż się wierzyć nie chce, że niedaleko jest zupełnie inny świat. I piękny i straszny. Chaty w wiosce urocze, Lwowem też się wszyscy zachwycają. 30 lat temu byłam na obozie młodzieżowym w Hoszowie k. Ustrzyk Dolnych. Pamiętam drewnianą cerkiew i wędrówki po okolicy. A propos zimy - u nas dzisiaj raz sypie śniegiem a za chwilę słońce świeci. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sama nie wiem co napisać,bo i uśmiech , i smutek ciśnie się na usta.
    Szkoda tych pięknych miejsc, dobrze,że chociaż Twoje fotografie ocalą te miejsca od zapomnienia i ukażą ich piękno.
    My ostatnio tez mielismy okazje poznać dwa ukraińskie małżeństwa, wspaniali ludzie( poznaliśmy sie poprzez-dzięki internetowi ).
    Też byli zachwyceni naszymi drogami, porządkami i wogóle wszystkim.Mieszkają w Kijowie, nie mogę się doczekac kiedy pojedziemy do nich.
    Ale ta granica , hm, to przeżycie nie lada.
    Pisz, pisz najlepiej kilka razy na dzień....
    tak sie wspaniale czyta Twoje "malutkie opowiadania".
    Ku pokrzepieniu serc, u mnie też jest w tej chwili śnieżyca , że świata nie widać(kujawsko-pomorskie)
    pozdrawiam Mirka

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie napisałaś. Odżyły wspomnienia. Byłam na Ukrainie dwa razy. Raz ukraińskim PKS-em do Lwowa - na granicy jedynie 3 godzinki, lecz Lwów potem zrepompensował oczekiwanie.
    A drugi raz samochodem. Piękny kraj! Cudowne widoki. Mili serdeczni ludzie (odwrotnie proporcjonalnie - im dalej od granicy polskiej, tym milsi ludzie). Też dotarliśmy aż nad granicę z Rumunią. W drodze powrotnej horror - mafia, ciemność, karabiny, łapówki itp. Ale warto było dla tych widoków! Chociaż nigdy w zyciu się tak nie bałam. No i felgi w aucie mieliśmy po powrocie kwadratowe...

    Bardzo lubię poczytywać sobie Twojego bloga!
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  8. Jagódko, uwielbiam czytać wszystko co piszesz.
    Masz prawdziwy dar opowiadania.
    Co do Ukraińców to nie mam zbyt miłych wrażeń z obcowania z nimi ale jak to w życiu bywa ludzie są lepsi i gorsi a ja poprostu jeszcze nie spotkałam tych lepszych,

    pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyznać muszę, że biłam się po łapach i nie pisałam wszystkiego. Nie chodziło mi o epatowanie okropnościami tylko o przekazanie wrażeń co niektórych. Również pozytywnych.
    Dzięki za zainteresowanie, komentarze i miłe słowa!

    OdpowiedzUsuń
  10. Jagódko , czytam i zachwycam sie Twoją opowieścią jak zwykle piękna dającą do myślenia ..
    Zdjecia fantastyczne !
    U mnie dzisiaj raz słońce a raz śnieg z przerwą na wiatr i deszcz :) Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  11. Mimo tego, że mieszkam naprawdę niedaleko od granicy z Ukrainą to słuchając opowieści "granicznych" zniechęciłam się do tego stopnia, że obecnie nie mam nawet paszportu. Kiedyś tam bardzo chciałam pojechać i zobaczyć miejsca, gdzie mieszkała moja rodzina, ale jakoś mnie te chęci odeszły. Dziecięciem będąc pod koniec lat sześćdziesiątych byłam u cioci mieszkającej w wiosce pod Trembowlą i wspomnienia mam naprawdę cudowne :-)). Przemili ludzie, którzy dzielili się czym mogli, bo oczywiście każdy musiał ugościć w swoim domu "brata Katieriny". Szybko zaprzjaźniłam się z tamtejszymi dzieciakami i były to jedne z lepszych wakacji jakie pamiętam. Mój syn dwa lata temu był na Pikuju i też czuł się jak w innej rzeczywistości. Z jednej strony piękne drewniane domy z drugiej pseudo-cywilizacja.
    A ludzie jak wszędzie, jedni mili inni nie. To ogromny kraj o wielkich możliwościach, ale jak potoczą się jego losy to już zależy od samych mieszkańców.Naród niby tak bliski, ale czasami mam wrażenie, ze bardziej obcy od Maorysów :-)).

    OdpowiedzUsuń
  12. ..."Przyznać muszę, że biłam się po łapach i nie pisałam wszystkiego"...
    nie rób tego nigdy więcej, pisz jak najwięcej
    Mirka

    OdpowiedzUsuń
  13. zapomniałam napisac,że ..proszę..
    Mirka

    OdpowiedzUsuń
  14. W tamtym roku byłam we Lwowie na 3 dniowej wycieczce. Na granicy przemaglowali nas dokładnie. Karta wjazdu obowiązkowo do wypełnienia. Trzeba było podać miejsce noclegu - obowiązkowo! Toaleta przygraniczna - zobaczyć, poczuć - BEZCENNE! Sam Lwów piękny, na mnie ogromne wrażenie zrobił cmentarz goczałkowski i orląt. Spotkaliśmy tam wiele wyjątkowych ludzi z polskimi korzeniami. Acha, kto odwiedzi Lwów obowiązkowo powinien przejechać się tramwajem - też BEZCENNE! Pozdrawiam i miło mi Jagodo, że to już drugie, po Sanoku miejsce, które odświeżam dzięki Tobie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Fantastyczna opowieść :) Sama znam Zakarpacie i potwierdzam - wszystko to prawda - z przejściem granicy i z samą Ukrainą. Niesamowite... :)
    Pozdrawiam serdecznie :)
    PS. Może jednak powinnaś napisać ten przewodnik? ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Oj smutno, że ten piękny kraj jest w takim stanie...I że ludzie tam żyją jak żyją. A tam takie ziemie... Takie bogactwo kultury...
    Pozdraiwam serdecznie
    p.s. u nas też śnieg pada...

    OdpowiedzUsuń
  17. Baaaardzo dziękuje Ci za tę cudną i straszną opowieść...Wprawiła mnie w reflesyjny nastrój...
    Bardzo chcielismy z mężem pojechac na Ukrainę samochodem i mało brakowało a pojechalibysmy 2 lata temu, ale jednak po przeczytaniu wielu opowiesci o przekraczaniu granicy P.-U.postanowilismy odłożyc te plany. Widze, ze te które czytałam, nie były przesadzone...Niestety...
    Ech, zobaczyć Lwów...

    OdpowiedzUsuń
  18. tak miło wczytałam się w tą opowieść...
    Straszne a zarazem niezwykłe...
    wszystko to co piszesz o Ukrainie - spotkało mnie na Białorusi,ale 20 lat temu.
    Jedynie tych śmieci nie pamiętam...
    ale butelek pełno, to fakt.
    Pozdrawiam z zaśnieżonej Północy..;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Mój mąż miał chyba ze 2 razy nieszczęście jechać w trasę na Ukrainę, nawet złudzeń nie miał, że obejdzie się bez łapówek, kierowcy już standardowo dostają więcej pieniędzy na "daninę" dla celników, bez wkładki w paszporcie nie ma niezbędnych pieczątek :(
    A drogi miejscami w Rumunii jeszcze gorsze, zupełnie bez asfaltu ;))
    Wyjrzałam przez okno - zamieć śnieżna... mimo to pozdrawiam ciepło :))

    OdpowiedzUsuń
  20. Piękna podróż, zdjęcia i wspomnienia :) Mam nadzieję że i ja będę miaął kiedys okazję pojechać na Ukrainę i obejrzec te piękne miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Rzeczywiście mieszane uczucia budzi we mnie Twoja opowieść. jakkolwiek życzę wszystkim na wschód od granic naszych naprawdę wszystkiego co najlepsze, to obawiam się, że spustoszenie po dziesięcioleciach sowieckiej komuny jest tak głębokie (mentalne, materialne), że to wieki jeszcze minąć muszą... I smutno mi... Swoją drogą - jakie Euro przy takich strażach granicznych, wyobrażacie to sobie?
    Lwów piękny, nigdy nie byłam - dzięki za cudne zdjęcia!
    Pozdrawiam Cie gorąco - życząc (Tobie i sobie też :) ), aby ta zima wreszcie się skończyła!

    OdpowiedzUsuń
  22. Piękne zdjęcia i bardzo ciekawa opowieść - dziękuję.
    Co mnie uderzyło, to że poniekąd jesteśmy krajankami - z Pomorza Zachodniego :)
    Tu na Mazowszu, trochę brakuje mi tej geograficznej bliskości świata, która zmienia codzienne życie.
    Aha - wrzucam Cię na mój blogroll - mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
    Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
  23. Jak tylko zobaczyłam relację ze "wschodu" od razu przygnałam do Ciebie. Cudne zdjęcia, ale opowieść jak zza wschodniej granicy. Tam chyba wszędzie tak jest. Ubiegłej jesieni byłam na Białorusi, na szczęście ominęły mnie mrożące krew w żyłach przeżycia na granicy o jakich piszesz, chyba dlatego, że jechałam pociągiem (jak sie jedzie autem jest podobnie). Niestety u nich też jeszcze dzicz, a szkoda, bo warto tam pojechać, zobaczyć, poczuć tę niesamowitą gościnność i serdeczność ludzi. Poza tym niestety ponuro i pusto jakoś. Choć owszem widać, że się zmienia, głównie w miastach. Wiochy wyglądają podobnie jak na Twoich zdjęciach (wszystkie chałupy kryte eternitem, domki prześliczne), większość domków pustych. A w tych zamieszkałych samotne babulki, żyjące na granicy ubóstwa.
    Na Ukrainę nie pojadę, bo jak czytam takie opowieści to skóra mi cierpnie, ale na Białoruś pewnie tak, bo jakoś ciągnie mnie tam, oj ciągnie... No jeszcze Wilno mnie pociąga, ale tam to już prosto się jedzie. Choć jak wiem (przyjaciel mojego męża jest konsulem ds kart polaka) tam też za słodko nie mają i niestety to ubóstwo zakorzeniło się mocno w mentalności ludzi.
    Wieki chyba miną zanim wygrzebią się z tej nędzy...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  24. piekna i smutna opowiesc, szkoda mi zawsze miejsc, ktore kiedys pelne blasku zamieniaja sie w ruine wylacznie przez ludzka glupote i ... i wlasciwie nie wiem co.
    obawiam sie czy ten rejon Europy odzyska kiedys swoj blask, tamtejsi mieszkancy nie ze swojej do konca winy nigdy sie nie nauczyli dbania o nie swoje. szkoda
    ps.
    Magodo czytalam Twoj "apel" u siebie, mea culpa i pogody ale nie tylko, moj tata sie powaznie rozchorowal i nie bardzo mam glowe do innych rzeczy. teraz troche lepiej wiec moze skoncze moje "kapliczki" i bedziesz mogla poczytac :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  25. Pamiętam wizytę pary Niemców u mnie jakieś 20 lat temu. Oni dziwili się wszystkiemu a najbardziej - jak ktoś taki jak ja może mieszkać w takim kraju? Była głęboka komuna, brakowało wszystkiego a myśmy trwali! Polaków ocaliły marzenia. Mam nadzieję, że ludzie na Ukrainie też marzą. Wśród głosów narzekań na Polskę chciałam przypomnieć to co jest Ważne..
    Dziękuję wszystkim za wizytę i podzielenie się własnymi doświadczeniami.

    OdpowiedzUsuń
  26. No tak, moją znajomą Bułgarkę wyrzucono w nocy z pociągu i "deportowano" na polską stronę razem z przemytnikami, bo nie miała wizy, i nieważne, że w konsulacie zapewniano, iż Bułgarom po wejściu do Unii wizy niepotrzebne. Ja sama mam tylko doświadczenie z ukraińskimi karaluchami w pociągach, a cała Ukrainę przejechaliśmy tym środkiem lokomocji. No i ta urzędnicza wszechwładza - horror!

    OdpowiedzUsuń
  27. Podobne cuda widziałam na granicy bośniacko-serbskiej.. jechaliśmy autobusem (wrażenia z jazdy też niezapomniane - gruchot gorszy od naszych najstarszych czerwoniaków i droga MIĘDZYNARODOWA - nieasfaltowana..), nas na szczęście oszczędzili, ale zanim przemaglowali jedną kobietę..biedaczka chyba do ostatniej chwili nie wiedziała czy pojedzie czy nie - podobno zawsze robią takie cyrki przynajmniej jednemu z pasażerów..
    Dziękuję Jagodo za opowieść!

    OdpowiedzUsuń
  28. hi, hi, przychodzę do Ciebie z kawką...i co widzę, brak wozu a są urocze listki, więc z radością pędzę dalej aby czymś ciekawym uradować oczy i duszę a tu...buuu,
    Ale nic to jeszcze raz przeczytałam i opglądnęłam fotografie, wpadnę wieczorkiem z harbatką
    pozdrawiam Mirka

    OdpowiedzUsuń
  29. Mirka! Miejże litość! Ja nie mogę tak codziennie! Każdy post to minimum 2 - 3 godziny siedzenia! Zdjęcia wgrywają po 20 minut każde. Tu są Bieszczady, internet działa nam cudem jakimś.
    Zapraszam w piątek, postaram się.
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  30. Oj Jagódko- długi był Twój post i wczoraj nie miałam czasu coby się z nim dokładnie zapoznać, więc wróciłam dzisiaj i przeczytałam od deski do deski. Piękne to wszystko co pokazujesz i zarazem bardzo smutne...i choć droga przed nimi jeszcze daleka to nie da się uniknąc "postepu cywilizacji" pytanie tylko czy to dobrze czy też nie.Ludzie zyjący skromnie, często mają inne plany, inne marzenia, czy gorsze..trudno powiedzieć.Pytanie tylko czy jest za czym tęsknić, brud, chaos i wieczna pogoń za pieniądzem ,która panuje w krajach lepiej rozwiniętych często doprowadza do ruiny i pustki emocjonalnej,po drodze gubimy gdzieś marzenia i zwykłą bezinteresowność, która cechuje tych ludzi( no może z wyjątkiem celników:)Niekiedy chciałabym przenieść się w czasy gdzie nie ma marketów, internetu i tzw. cywilizacji. Życie proste, skromne, ale wypełnione miłością, rozmowami i czasem, którego nam tak bardzo brakuje coraz częściej pojawia się w moich marzeniach:)Przepiękne zdjęcia, a jesli chodzi o dystrybutor paliwa, to bym się nie pogniewała gdyby i u nas takie były:)
    pozdrawiam Cię cieplutko, bo widzę ,że u Was zima w pełnej krasie.

    OdpowiedzUsuń
  31. Jagódko kochana,(jesli mogę tak napisać) przepraszam, ja nie chciałam żeby to tak jakoś dziwnie wyszło i zabrzmiało i żebyś tak to odebrała.
    Napisałam tak bo bardzo lubię "Twoje pióro"
    Jeszcze raz przepraszam, ale ja tak z sympatii napisałam.
    Pozdrawiam Mirka

    OdpowiedzUsuń
  32. No co Ty Mirka, ja czuję, że z sympatii. I z sympatii do Ciebie jutro będzie specjalnie dla Ciebie!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  33. Już dawno nikt nie sprawił mi takiej przyjemności jak Twoje słowa.
    Jutro będę na pewno.
    Pozdrawiam
    Mirka

    OdpowiedzUsuń
  34. Naprawdę powinnaś pomyśleć o jakichś papierowych "Opowieściach z chaty" :))). Kopiuj to wszystko co piszesz do jakiegoś edytora teksu, potem poprawi się tylko to i owo i książka gotowa :)))). Serio - chętnie przeczytałabym coś takiego, a i podarowała też w prezencie bezokazyjnym co niektórym :))
    Wstyd mi trochę, że Lwów tak blisko, a nigdy nie udało mi się tam dotrzeć. Już sobie paszport na tę okoliczność kilka miesięcy temu wyrobiłam i dalej na miejscu siedzę.
    Mam jednak nieuzasadnioną nadzieję, że jak już się tam wybiorę, to z moim wrodzonym szczęściem będą mi takie przygraniczne niespodzianki zaoszczędzone :)))

    OdpowiedzUsuń
  35. Bardzo przepraszam, piszę z błędów, złych, wiem:)
    W ukraiński chcę powiedzieć, że masz rację, nasze biuro to koszmar i zachodnich regionów kraju najbiedniejszych. Zapraszamy do Kiyv, w moim mieście, Dnepropetrovsk, w centralnej i wschodniej części Ukrainy, a tvse inaczej:) Oto kilka zdjęć z mojego miasta, i to jest Ukraina, mile widziane, mile widziane goście! http://gorod.dp.ua/photo/best.php?language=en
    http://gorod.dp.ua/photo/theme.php?id=33
    http://gorod.dp.ua/photo/theme.php?order=1&page=1&id=19
    Dziękujemy za wspaniałą blogu. Foto po prostu fantastyczny!

    OdpowiedzUsuń
  36. Po znalezieniu w internecie relacji z tTwojejytułu Wyprawy na Ukrainę ochoczo zabrałem się do czytania. Niestety moja Ukraina, którą poznawałem przez okres 3 lat mego pobytu w kraju nad Dnieprem jest zupełnie inna od tej, którą opisujesz.Twoja relacja bardzo przypomina mi sposób, w jaki przedstawiają Polskę niemcy, którzy czują potrzebę zaznaczenia swojej wyższości nad tym dzikim krajem leżącym nad Wisłą. Owszem, są miejsca (całe rejony) gdzie jest tak, jak piszesz. Cała Ukraina jednak taka nie jest. posób twego opisu porównałbym do próby pokazania Polski po odwiedzeniu tylko wschodniej ściany pełnej drewnianej architektury i dróg bez asfaltu.
    Jeżdżę każdego roku na Ukrainę i naprawdę nie jest tam tak, jak to wynika z Twego opisu.
    Przykre ale prawdziwe.
    Darek

    OdpowiedzUsuń
  37. Cieszę się Darku, że Ukraina jaką poznałeś jest inna. Szkoda, że nie przeczytałeś tego co piszę do końca - ja też piszę, że jest inna Ukraina!
    Lecz ja poznałam właśnie taką i piszę o tym co widziałam. Nie mogę pisać o tym czego nie widziałam.
    A porównywanie mnie do niemieckich turystów jest niezasłużone. Jeślibyś przeczytał wszystko to zauważyłbyś, że ja Ukrainie życzę jak najlepiej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  38. Witam!mieszkam we Lwowie od urodzenia, moi dziadkowie tez tu mieszkali i kochali Polske,bardzo tesknili...
    Od wielu Polakow przyjezdzajacych do Lwowa slysze podobne wrazenia,ciesza sie ze sa tu tylko dla zwiedzania a potem wroca do Polski.Wspolczuja nam.
    Ale to naprawde jest niepotrzebne!!!!
    Sytuacja na Ukrainie jest nie na korzysc mieszkancow,rzad wogole zapomnial ze z czlowiekiem trzeba sie liczyc, to zaostrza stosunki miedzyludskie.
    Ale ludzie sa rozni.W niektorych duszach jest tyle ciepla...to nie zalezy czy jestes Ukraincem,Polakiem czy Niemcem.
    Julia

    OdpowiedzUsuń
  39. Droga Jagodo!
    Czytam po raz drugi Twojego bloga, bo poleciłam go znajomym. Czemu? Za fantastyczne zdjęcia, które mnie urzekają ciągle tak samo, za trafne przemyślenia, ciekawe wpisy, w szacunku dla Waszej odwagi i życiowej drogi, dorobku i stylu życia, i chyba z zazdrości, w takim pozytywnym znaczeniu, ze mogliście, że daliście radę, że podjęliście ryzyko i wysiłek.
    Ale w ostatnim czasie w obliczu wydarzeń tak niepokojących myślę o Was. Mam nadzieję, że wszystko się uspokoi, choć nic już nie będzie takie jak przedtem. Gdy czytałam, ze z okna widzisz Ukrainę, poczytałam co piszesz, to tym bardziej mi żal. Żal ludzi, tych zwykłych, którzy najbardziej odczuwają skutki przepychanek.
    Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń

Filmowo:


Chata bojkowska

Chata bojkowska

Chata Magoda

Chata Magoda

Widoki z tarasu:

Widoki z tarasu:



Okolice domu

Okolice domu