Dziś zebrało mi się na wspomnienia.
Nie pisałam jeszcze jak znaleźliśmy tu swoje miejsce.
Mając tylko 4 dni wolnego przyjechaliśmy w Bieszczady kupić ziemię. Krążyliśmy po drogach i bezdrożach Bieszczadu, pytaliśmy ludzi. Czasu było mało a nic z tego co było do kupienia nie pasowało mi.
Na drugi bodaj dzień dojechaliśmy tam gdzie kończyła się droga. Z naprzeciwka szło w naszą stronę dwóch zawianych mocno Panów. Maciek wystawił głowę przez okienko samochodu i zapytał o ziemię do kupienia i wtedy jeden z nich powiedział: w Lutowiskach Kozamaria ziemię sprzedaje. Spodobała mi się ta Kozamaria.
No to pojechaliśmy do Lutowisk.
Drzwi otworzył nam mały człowieczek, który na początek, kobiecym głosem ochrzanił nas, że nie wchodzimy tylko pukamy bez sensu. To była ona: Maria Koza.
Zaprowadziła nas na pole i pokazała: "od tych habaziów do tamtych wierzbów".
Z trudem powstrzymywałam się aby nie piszczeć ze szczęścia i zachwytu - nad tymi habaziami, nad widokiem!
Natychmiast wiedziałam, że to jest właśnie TO!
Pani Maria była maleńka, chuda, ubierała się po męsku. Była naszym dobrym duchem od początku i najlepszą sąsiadką.
Maciek w Bieszczady wyjechał pierwszy - ja sprzedawałam dom w Szczecinie, załatwiałam ostatnie sprawy. Planowaliśmy, że zanim wybudujemy dom będziemy mieszkać w samochodzie - mieliśmy takiego pół campingowego Dafa. Pani Maria powiedziała, że po jej trupie! Wzięła Maćka pod swój dach, obcego człowieka karmiła i opierała za jedne Bóg zapłać - przez cały miesiąc zanim nie kupiliśmy chaty Paraskewii.
W przerwach między swymi obowiązkami przychodziła mi pomagać, z nieodłącznym papierosem marki "Prymka" w ustach, bez zbędnych słów, choć nawet o to nie prosiłam. Zawsze dzieliła się z ludźmi tym co miała - a miała tak niewyobrażalnie mało!
Barwna była. Wyrazista. Silna, pracowała każdego dnia od świtu do zmierzchu. Klęła strasznie, piła jak chłop. Uczciwa do bólu i honorowa. Piękna w swej prostocie.
Kiedyś Pani z Warszawy miała do niej sprawę. Poprosiła mnie o pomoc w rozmowach. To wyglądało tak:
spotykamy Marię na drodze. Pani z Warszawy powoli, głośno i wyraźnie mówi: Dzień Dobry, Dobra Kobieto!
Koza Maria stanęła obok mnie i półgębkiem pyta: Pani Jadzia, co ona pier..li????
Albo: siedzimy kiedyś z Maćkiem w jej kuchni. Nagle przede mną postawiła talerz z ogromnym kawałkiem mięsa i ziemniakami. Kiedy odwróciła się próbowałam przełożyć mięso na Maćka talerz. Zobaczyła to i pyta co jest? No to Maciek: Jagoda nie je mięsa. Stała tak w tej kuchni, wrośnięta w osłupieniu w podłogę przez dłuższą chwilę. Wreszcie pyta: to co ona k..wa je?!!!!
Maciek do dziś wspomina jak zawiózł ją na targ w Sanoku a tu się okazało, że kupiła kilka prosiąt i kilkadziesiąt kur. To całe towarzystwo oszalałe ze strachu wieźli do Lutowisk. Wrzask, kwik - w samochodzie śmierdziało jeszcze przez miesiąc. Albo jak odbierali razem poród cielaka...
Przyjechała w Bieszczady jako mała dziewczynka ale nigdy nie była dalej niż w Ustrzykach Górnych. Chciałam jej pokazać Wetlinę, nie zdążyłam.
Zginęła dwa lata temu prawdziwie bieszczadzką śmiercią: szła do sklepu po flaszkę i przygniotły ją bale drewniane, które wysypały się z samochodu na zakręcie. Nie miała szans przeżyć.
Spłakaliśmy się z Maćkiem rzetelnie. Do dziś kiedy patrzę w stronę jej domu tak mi brak małej sylwetki uwijającej się wokół obejścia.
Mam nadzieję, że tam gdzie jest teraz, jest tak samo jak w Bieszczadach - kochała to miejsce trudne, okrutne i piękne. Mam nadzieję, że może odpocząć bo w jej życiu nie miała chwili wytchnienia. Ta piękna, prosta kobieta, której trzeba było tłumaczyć pisma urzędowe - była mądra - kierowała się sercem i dawała tak wiele.
*
niesamowite są te Twoje opowieści, bo i w Bieszczadach mogą mieszkać tylko niesamowici ludzie. Mam takie nieśmiałe pytanie- zostały może jeszcze jakieś wpisy z dziennika zasiedlania Lutowisk, którymi rozpoczęłaś pisanie blogu?
OdpowiedzUsuńOpowieść zupełnie jak "Następny do raju" Hłaski...
OdpowiedzUsuńWiesz, jest takie miejsce, gdzie zapewne przebywa:
Połoniny niebieskie (M.Dutkiewicz)
Gdy nie zostanie po mnie nic
Oprócz pożółkłych fotografii,
Blękitny mnie przywita świt
W miejscu, co nie ma go na mapie.
A kiedy sypną na mnie piach,
Gdy mnie okryją cztery deski,
To pojdę tam, gdzie wiedzie szlak:
Na połoniny, na niebieskie.
Podwiezie mnie blękitny wóz
Ciągniety przez blękitne konie.
Przez świat blękitny będzie wiózl,
Az zaniebieszczy w dali blonie.
Od zmartwień wolny i od trosk
Pojde wygrzewać się na trawie,
A czasem, gdy mi przyjdzie chęć,
Z góry na Ziemię się pogapię.
Popatrzę, jak wśród smukłych malw
Wiatr w przedwieczornej ciszy kona,
Troche mi tylko bedzie żal,
Że trawa u was tak zielona.
Razem ze mną czyta ten tekst 6 osób i myślę ,że wszyscy teraz mamy łzy w oczach . Pisz o wszystkim i o wszystkich , których znałaś i znasz , tak pięknie się czyta Twoje wspomnienia - pozdrawiam Yrsa
OdpowiedzUsuńP.S.Proszę , jeszcze w tym roku zacznij pisać książkę , nie ma co zwlekać.
Zdjęcia piękne, opowieści piękne... uwielbiam tu do Ciebie zaglądać! Czytam, oglądam i marzę, że kiedyś uda mi się odwiedzić to magiczne miejsce, które stworzyliście.
OdpowiedzUsuńPrawdziwe historie są najpiękniejsze! Rozśmieszają, wzruszają... powodują, że łzy napływają do oczu - i pragnie się zachować głęboko w sercu to co usłyszane, przeczytane... Ja wzruszyłam się bardzo..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i również czekam na więcej! Ania
Popłakałam się na końcu czytania; popieram Yrsę - pisz książkę!!! Tak wspaniale i ciekawie opisujesz rzeczy nieskomplikowane, proste...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kasia
Łzy mi poleciały czytając Twojego posta..piękna opowieść,niesamowite wspomienia,śmieszna,zabawna i wzruszająca
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Jednym słowem "Bieszczadzki anioł"
OdpowiedzUsuńŁza się w oku kręci....
Pozdrawiam wiosennie
No, Jo-hanah z aniołem to Kozowa - bo tak ją tu miejscowi nazywali - nie miała nic wspólnego! Za kołnierz nie wylewała a i w rękach szybka była. Faceci się jej bali.Jeno to serce miała gołębie!
OdpowiedzUsuńYrsa ja mogę napisać nawet książkę ale kto to będzie chciał wydać?
Martar, Katje, Ania, Cwasia, Daisy, Holka - dziękuję za wizytę!
Piękna historia :)
OdpowiedzUsuńPani Maria na Was czekala :) cudownie, ze sie doczekala :)
OdpowiedzUsuńTacy ludzie to sol kazdej ziemi, chyba Wam zazdroszcze, ze macie kogos takiego kolo siebie, bo Pani Maria tam ciagle z Wami jest :)
cudowna historia-prawdziwi ludzie-prawdziwe życie!Twoja książka miałaby wielu czytelników.:)
OdpowiedzUsuńprosze sie nie zastanawiac, tylko napisac ksiazke. wyslac potem do wszystkich mozliwych wydawnictw. autorka Domu nad rozlewiskiem tez miala takie podejscie...i prosze jaki HIT! Pani opowiesci WARTE sa wydania. jestem o tym przekonana w 100%.Prosze pisac!warto!pozdrowienia agnieszka
OdpowiedzUsuńI don´t understand the history here, but I just understand that you live in paradise already!! You have such a beautiful wide look from your home. Lucky you!
OdpowiedzUsuńHappy weekend.
Łzy mi same poleciały.
OdpowiedzUsuńCzekam na książkę ...o dedykacją nawet poproszę
pozdrawiam
Mirka
Piękna historia o prawdziwym człowieku :-))
OdpowiedzUsuńŚliczna historia...twarda, smutna, prawdziwa i wzruszająca...
OdpowiedzUsuńW okół nas żyje masa takich wspaniałych "gruboskórnych" ludzi, czasami trzeba się tylko rozejrzeć.
Gorąco pozdrawiam
Piękna historia. Jestem pewna, że w zanadrzu masz ich dla nas więcej? :))
OdpowiedzUsuńPisz i nie zastanawiaj się, czy ktoś będzie chciał to czytać. Zapewniam Cię, znajdą się tacy!!!
Najpiękniejsi Ludzie nie mają tłumu wielbicieli, szmat z żurnala, materaca z kasą. Nawet z "Q" w ustach - jeśli dają serce- to warci są wspomnień, pamięci i podziwu.
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej urzekło pierwsze określenie :Kozamaria, zabrzmiało jak nazwisko z włoska, a tu proszę taki bieszczadzki elf. Piękna postać i super opowiadanie! Zapalcie kiedyś świeczkę Marii ode mnie.
Dziękuję za tę opowieść - piękna historia pięknie pisana! Mówiłam: książka :)
OdpowiedzUsuńCałusy, P.
Ścisnęło w gardle i mnie. Cudną gawędziarką jesteś. Takie historie warte są utrwalenia. Cieszę się, że dzielisz się z nami nimi. Pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść. Książka koniecznie. Tłum czytelników już czeka, więc i wydawca się znajdzie. I jeszcze okaże się, że zrobi interes swojego życia;-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia.
Pani Maria byłaby szczęśliwa wiedząc jakich miała wspaniałych przyjaciół :)
OdpowiedzUsuńJagódko , skoro tyle szmiry lezy na polkach to Twoja ksiazka z taka trescia musi byc wydana jestem tego pewna a poki co czuje sie szczesciara , ze moge czytac tutaj Twoje opowiadania , wspomnienia , piekne historie poruszajace serce . Pozdrawiam goraco
OdpowiedzUsuńpiękna historia ze sporą łzą w oku...
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że czytam rozdział powieści...
i nie mogę się doczekać....dalszego ciągu...;-)
serdecznie pozdrawiam ;-)
Naprawdę piękna historia - zwłaszcza, że napisało ja samo życie. Wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńNa książkę równiez czekam
Z pozdrowieniami z Podlasia
Uwielbiam, uwielbiam !!!!!!!! po prostu uwielbiam Twoje opowieści, wspaniale piszesz, wkładasz w to dużo serca i czuje jakbym czytała fascynującą książkę! każdy Twój nowy wpis na blogu otwieram i czytam w pierwszej kolejności! jestem zakochana w Twojej Chacie i życiu w Lutowiskach. Każdy Twój post jest tak pięknie ubrany w słowa i obrazy że to miejsce musi być magiczne. Mam nadzieję że będzie mi kiedyś dane zobaczyć je na własne oczy... ;)
OdpowiedzUsuńserdeczne pzdrawienia dla Ciebie !!!!
Piękna historia...pozdrawiam..
OdpowiedzUsuńMówiłam już dawno, że powinnaś napisać książkę... Zachwycasz swoimi opowieściami i wzruszasz :*
OdpowiedzUsuńŚwietna historia, jak z książki. Nie będę się tu już powtarzać, wszystko co chciałam napisać zostało już napisane. Bardzo lubię do Ciebie zaglądać i już namawiam rodzinę, abyśmy latem wybrali się może na parę dni w Twoje strony. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAha, Jagodo zapraszam do siebie. Co prawda dopiero raczkuję w blogowaniu, ale goście mile widziani.
OdpowiedzUsuńPiękne.... aż Ci zazdroszczę. Przede wszystkim odwagi, bo jednak przenieść się na drugi koniec Polski to wyzwanie.
OdpowiedzUsuńA te historie cudne, tylko w takich miejscach mogą żyć tacy ludzie jak Kozamaria, jak Ty....
Pozdrawiam serdecznie :-)
Ale się wzruszyłam...i uśmiałam jednocześnie, tacy przaśni ludzie, dobrzy i prości zawsze mnie wzruszają, w przeciwieństwie do tych prostych, bezdusznych i chamskich - których niestety też wielu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Wzruszyła mnie ta opowieść, takie jest prawdziwe życie... A Ty potrafisz opowiadać. Pozdrawiam ze Śląska. Renia
OdpowiedzUsuńDziękuję, że jesteś i za Twoje piękne opowieści... Za radość o poranku...
OdpowiedzUsuńUwielbiam Pani posty!!! Na każdy czekam z niecierpliwością!!!Powtórzę za innymi-fascynująca książka by powstała z Pani opowieści!
OdpowiedzUsuńlubię czytać Wasze opowieści :))
OdpowiedzUsuńa ta historia utwierdziła mnie w przekonaniu, że każdy ma swoje miejsce, które na niego czeka i że należy iść za głosem serca...
pozdrawiam serdecznie :))
Dziękuję za tę oppowieść
OdpowiedzUsuńNiesamowita opowiesc, niesamowita postac! Czytalam z usmiechem na ustach, nie spodziewajac sie, ze dzis juz Jej nie ma obok Was :/ Na mysl w takich chwilach przychodzi mi zawsze ten sam cytat : spieszmy sie kochac ludzi, tak presdko odchodza...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No to mnie zaczarowałaś, kobieto, na resztę dnia, a może i życia! Tyle mi się wspomnień literacko-zyciowych skotłowało podczas czytania Twojej opowieści, że nie wiem, naprawdę nie wiem, jak ja teraz się za te excele i press releasy wezmę!
OdpowiedzUsuń