*
Żywioł ognia w ujęciu bieszczadzkim już opisywałam. Teraz pora na Ziemię, Wodę i Powietrze.Jeśli ktoś choć raz był tutaj, pojęcie "bieszczadzkie błoto" ma w serdecznej pamięci. Mamy tu jeden rodzaj gleby: czystą glinę. Gdy sucho - twarda jak kamień, a po deszczu - o matko!
Ma to dla mieszkańców dobre i złe strony. Złe - to problem z uprawianiem czegokolwiek. Bez ton nawozu (najlepszy tzw. krowiak) nic nie rośnie oprócz bujnych traw i chwastów po oczy. Czego ja już w ogródek, w tę glinę nie pchałam! Obornik, torf, ziemię ze sklepu, trociny, popiół, kompost! W chwilach rozpaczy zbierałam skorupki jajek i sypałam piasek!
Jakoś mi rośnie ale wysiłek w to włożony... Mój ogródek z roku na rok zmniejszałam a i tak aby coś zebrać latem i jesienią uchetam się jakbym hektary obrabiała. O ile mi wszystkiego nie zeżrą krowy sąsiada. Czekają skubane aż urośnie, tak na dzień przed zbiorami!
Glina dobra jest gdy trzeba coś uszczelnić. W chacie Paraskewii mieliśmy dymiący piec. Maciek nakopał w wiaderko "ziemi" , dolał wody, wyrobił jak ciasto i zalepił dziury. Piec był jak nowy jeszcze przez kilka sezonów grzewczych. Stare domy były uszczelniane gliną właśnie. Nasza chata do połowy jest już oblepiona.
Utykanie gliną szpar między balami odwlekałam jako szczególną przyjemność, tak długo jak tylko się dało, niestety już pora...
Na tym zdjęciu widać utkane gliną szpary.

Oprócz gliny mamy skały - piaskowiec. Jest to niestety materiał nietrwały, kruszy się, wietrzeje. Nagrobki na żydowskim cmentarzu - z piaskowca wykonane - znikają powoli.
Niedaleko naszego domu jest kamieniołom. Uwielbiam tam jeździć. Pomijam niesamowity widok jakby żywcem przeniesiony z filmowych plenerów ale jest tam tyle kamieni, kamyków, kamlotów i głazów, że wymiękam ze szczęścia.
Kilka dni temu zamówiliśmy w kamieniołomie ciężarówkę drobnego kamienia na drogę i parking. Co roku dosypujemy kamienie i co roku wszystkie się topią w bieszczadzkiej glinie. Jeśli mnie pamięć nie myli władowaliśmy już w ten kawałek posesji 12 ciężarówek żwiru i kamieni! A jeszcze tego roku ze dwie musimy dosypać! Taka ciężarówka to 9 ton kamienia. Maciek rozsypał to w kilka godzin i kazał mi napisać, że wcale się tym nie zmęczył, co niniejszym czynię...


Mamy jednak jeden kamień z innego świata. Oto on:

Jest to potężny granitowy kamlot, ciężki jak czołg z załogą w środku.
....przywieźliśmy go ze Szczecina......

Stał w moim szczecińskim ogródku a przytargał go dla mnie nieżyjący już przyjaciel.
Trzeba było widzieć miny tubylców, zaciekawionych co też przywieźliśmy z wielkiego miasta, kiedy Maciek znosił go z samochodu.
Autorytetu i szacunku to my już tu nie mamy szansy zdobyć.
Wodę mamy czystą i smaczną, wiejski wodociąg ma ujęcie ze źródła! Pycha!
Kiedy przyjechaliśmy tu mieszkać, ujęcie było w innym miejscu, blisko złoża roponośnego. Smród bijący wraz z wodą z kranu - zabijał! Na szczęście trwało to krótko bo nie wyobrażam sobie aby ktoś chciał przyjeżdżać na wypoczynek i myć się w wodzie cuchnącej zgniłymi jajami.
Chociaż... jakie włosy były po myciu w tej wodzie!
Ropa i gaz są pod całymi prawie Bieszczadami, niestety "złoże matka" znajduje się po Ukraińskiej stronie i podobno istnieje porozumienie według którego my nie eksploatujemy tego złoża bo wyciągalibyśmy spod nich. Jak jest naprawdę, nie wiem.
Przed wojną istniał tutaj zawód smolarza. Czasami ropa wybijała spod ziemi i zalegała kałużami na polach. Wtedy ludzie zbierali to szmatami, wykręcali do wiader i ropę na wiadra - sprzedawali. Nie było to raczej miłe zajęcie.
Wszystkie drewniane domy były konserwowane olejem skalnym czyli nieoczyszczoną ropą. Chroni ona drewno przed wilgocią, robakami i daje piękny, ciepły kolor. Nasz dom też tym olejem machnęliśmy.
Niedaleko Lutowisk były szyby naftowe. W samych Lutowiskach też w czasie przeszłym była rozlewnia wód mineralnych.
Jak już pisałam, wszelkie awarie w domu zdarzają się pod nieobecność Maćka. Dodać muszę, że również wtedy gdy dom jest pełen gości.
Zeszłego lata sąsiad postanowił zrobić sobie oczko wodne (!) i tak kopał, że przeciął wodociąg. Do naprawy zakręcono nam wodę na całą dobę. W domu było 12 osób, lato, upał.
Kiedy zaproponowałam, ze znajdę gościom pokoje w innym miejscu - wszyscy zgodnie stwierdzili, że nigdzie się nie ruszą. Można się nie wykąpać przez dobę, do picia i gotowania - kupowałam wodę w sklepie, ale co z toaletami??!!
Maciek woził wodę z sąsiedniej wsi w ogromnych baniakach. W domu rozlewaliśmy ją do wiader, które wyrywał nam z rąk przesympatyczny cudzoziemiec (wykładowca na najlepszym uniwersytecie świata) i rączo z tymi wiadrami pomykał na piętro.Tam pukał we wszystkie drzwi i wołał: woooooda do toaaalet! woooooda do toaaaaalet! Przysięgam, że miał wyraz szczęścia na twarzy!
W Bieszczadach po Ukraińskiej stronie, kilkaset metrów za granicą, znajduje się źródło Sanu. Kilka kilometrów od naszego domu wygląda już tak:


A tu żeremia bobrów. Jest tych miłych zwierzątek chyba więcej niż ludzi. Czują się świetnie i budują pracowicie!


W centrum Lutowisk też się zadomowiły, doprowadziły do zalania terenu przy drodze głównej. Zapchały badylami przepusty i w zeszłym roku po obfitych deszczach okazało się, że jesteśmy odcięci! Nie mogłam pojechać do sklepu bo droga wyglądała tak:
A tutaj coś, co na codzień jest cienko ciurkającym strumyczkiem:
Pieniek obgryziony przez pracowite bobry.

Jeśli już jesteśmy przy tamach, oto największa - zapora w Solinie:

Zalane zostało kilka wiosek tak ze wszystkim: domami, cerkwiami, cmentarzem. Długo potem wypływało to i owo.

Jezioro solińskie, otoczone wzgórzami, jest bardzo piękne. Niestety jego okolica komercjalizuje się w szybkim tempie.
Po dużych deszczach często obserwujemy z domu podwójną tęczę. Zjawisko to jest zazwyczaj lepiej widoczne - ja dysponuję tylko tym zdjęciem, zrobionym z tarasu.

Kolejny żywioł to powietrze, równie czyste jak woda. W promieniu wielu kilometrów nie ma żadnego przemysłu. Mało samochodów.
W czasie zimowej inwersji z połonin (mimo, że to kilkaset kilometrów) widać Tatry! Nie wierzyłam zamim sama nie zobaczyłam. Z Lutowisk przy dobrej pogodzie widać Gorgany - pasmo gór na Ukrainie.
Często goście przyjeżdżają do nas po zmroku. Bywa, że stoją długo na parkingu, zadzierając głowy do góry i dziwią się, że tak wyraźne i bliskie są gwiazdy.
Na zakończenie żywiołowych opowieści zdjęcia bieszczadzkiego nieba.




Kiedyś opiszę jeszcze najdziwniejszy z żywiołów - bieszczadzki żywioł ludzki.
Acha. Tak długo marudziłam na blogu, że nie mogę znaleźć nikogo do pracy. Marudziłam i wymarudziłam! Mam pomoc! Dzięki blogowi.
*