*

Sama nie wiem od czego zacząć! Tematy się mnożą jak nie przymierzając króliki, rączek do pracy brakuje - marzę obecnie o drugiej parze.
Jeśli kiedyś myślałam, że życie na wsi to nuda i monotonia, to głupia byłam jak kura przysłowiowa. Dramat i komedia splatają się w fabularnym szyku, farsa i groteska ściga się z horrorem o pierwszeństwo! Chyba się sklonuję bo na jedną mnie, to za dużo emocji, wrażeń i roboty.
Po pierwsze - zawsze o tej porze roku był spokój, gości mało, sporadycznie, cały dzień mogłam walczyć z grządkami i pilnymi sprawami do załatwienia. W tym roku posypało gośćmi non stop w ilościach przemysłowych, co cieszy ogromnie. Ale w tej sytuacji grządki czekają, trawa zarasta, pilne sprawy stają się palące a ja im mówię: czekać!
Po drugie mamy duży wysyp, klęskę urodzaju nieomal, w zwierzątkach. Do kotów dołączyła Buba, potem kozy dwie. Potem... następne dwie kozy.
Nie lubię mówić źle o ludziach, nie mogę zatem opisać sytuacji bo to "źle" by wypłynęło. Tak się przedwczoraj porobiło, że w temacie kóz było bardzo nerwowo i wczoraj w pośpiechu i z nagła podjęliśmy decyzję: natychmiast kupiliśmy następną kozią mamę z małą kózką. Mamy zatem cztery!
Kozom też się nerwowość i pośpiech udzieliły, i na szybko musieliśmy je w zagródce izolować bo się bodły.
Nasz weterynarz, który przypomina mi bohatera książek Jamesa Herriotta z cyklu "Wszystkie zwierzęta duże i małe" (tylko auto ma lepsze), powiedział wczoraj, że robi się u nas rokendrolowo. Hmm.. Ma on u nas zresztą rozrywkową odskocznię od standardowych, wiejskich obowiązków. Na pytanie jak wykąpać kozy (są bardzo brudne, zaniedbane i mają skołtunione futerko), popatrzył bardzo dziwnie, bąknął coś o deszczu i powiedział, żeby nie szamponem. A jak Maciek powtórzył mu, że się pytałam czy kozom nie jest zimno bo się trochę u nas ochłodziło to powiedział, że jeszcze czegoś takiego w Bieszczadach nie widział, ale chętnie poczeka na kolejny odcinek rozrywki.
Po trzecie - Maciek rozpoczął remont chaty Paraskewii! A przy tym pracy, myślenia i załatwiania jest dla całej ekipy a nie na nas dwoje. Posta piszę w pośpiechu (bo właśnie Maciuś wywozi z chaty to co uważa za śmieci a ja nie mogę do tego dopuścić! Dla niego śmieci a dla mnie skarby największe!). Muszę zatem szybko biec i zrobić selekcję.
Po czwarte - aparat leży odłogiem. Nie mam czasu na zdjęcia!
Ot i tak w sielskiej, wiejskiej atmosferze przebiegają rączo nasze dnie.
A to przecież tylko czubek góry lodowej...
Przedstawiam nowe kozy: mama to Mania, córeczka jeszcze czeka na imię. Maluszek jest bardzo żywy, skacze wysoko i bryka. Razem z nim brykać zaczęła Muka. Jak mi się uda to pstryknąć to oczywiście zamieszczę zdjęcie.



Tutaj Mańka z maluchem i znana już Ruda z Muką.

Nie obyło się bez ofiar. Buby miłość do kóz jest trudną miłością. Dwa razy dostała prądem z elektrycznego pastucha! Trzeba ją było długo pocieszać. Miłość boli!

A tutaj ukończone już schodki i ścieżka!

Zawsze chciałam zobaczyć dom z lotu ptaka. To jeszcze przede mną, na razie dom widziany z dachu drewutni.


*