niedziela, 28 czerwca 2009

Nie na temat

*




Dziś nie będzie o Bieszczadach, o sielankowym życiu i widokach za serce rwących.
Dziś się wkurzyłam.
Kolejny raz "w telewizji pokazali" gadające głowy na temat "problem Żydów w Polsce".
Już nie mam cierpliwości!
Pamiętam jak kiedyś w Szczecinie wsiadłam do tramwaju a od wejścia poraził mnie odór zbijający z nóg. Okazało się, że pochodzi od Pana siedzącego nieopodal. Chociaż wokół niego miejsca było dosyć, pasażerowie stłoczyli się w głębi wagonu. Jegomość ów był nietrzeźwy a na dodatek z pewnością nie był fanatykiem higieny osobistej.
Kiedy siadałam bełkotał zachryple i głośno. O czym? Otóż atakował Żydów. Dawał upust swej pogardzie. Wyrażał życzenie wyrzucenia ich z Polski, która przez wiele lat była żydokomuną. Pan przez te lata "harował", że nic nie posiada w zamian, to ich wina. Żydów.
Znam kilka osób, które przyznają się do narodowości żydowskiej. Żaden nie pachnie jak ten Pan. Pracują i żaden z nich z pewnością tego Pana nie okradł. Jednak Pan i jemu podobni chcieliby się ich pozbyć z naszego kraju ludzi szczęśliwych, dobrych, uczciwych i domytych.
Nie znoszę, nie godzę się na takich Panów lecz ich tolerować muszę w kraju, w którym się urodziłam i żyję nie wadząc nikomu. Smrodliwa i hałaśliwa roślina z miękkim mózgiem może tylko rozsierdzić, lecz pasażerowie tego tramwaju śmiali się serdecznie, chichotali i uśmiechali się pod wąsem. Pełna akceptacja z lekką nutą rozbawienia.
To mnie przeraża, nie ów troglodyta bo on jest faktycznie niegroźny. W kraju demokracji, tolerancji i brudnych paznokci ma pełne prawo wyrażać wszystkie swoje "myśli".
Znam wielu wykształconych, subtelnych i wrażliwych ludzi, którzy przy temacie "Żyd", wygłaszają następujący tekst: "Ja przeciwko Żydom nic nie mam, ale..."
Pewna znana mi Teściowa, gorąca patriotka, człowiek prawy i uczciwy, "gołębie serce" - zwolenniczka teorii ogólnoświatowego spisku Żydów, przy każdej okazji eksploatowała ten temat. Jej synowa długo to znosiła cierpliwie, aż postanowiła zakończyć kolejny płomienny manifest Teściowej - kwestią: "mamusiu, niezbyt miło jest mi to słyszeć, przecież ja właśnie jestem Żydówką. Już dawno chciałam Ci o tym powiedzieć."
Warto było zobaczyć minę tej Prawdziwej Polki gdy zrozumiała, że jej jedyny, ukochany wnuk jest Żydem!
Żyję w kraju katolickim. Co niedziela jakiś porażająco wysoki procent Polaków modli się przed wizerunkiem Wielkiego Żyda. Jednocześnie gardzi przedstawicielami tej nacji - Parchami - jak to soczyście i jędrnie pozwala nazwać przepiękny i cierpliwy polski język. Większość katolików jest również - tak na marginesie - zwolennikami kary śmierci. I to też im się z miłością bliźniego zgadza.
To poczucie wyższości i pogardy przechodzi z ojca na syna, trwa od wieków. Nigdy nie umiałam zrozumieć w czym jest lepszy zapijaczony, ograniczony umysłowo, prymitywny, bekający siedem słów na krzyż - Prawdziwy Polak - od profesora uniwersytetu posługującego się w mistrzowski sposób polską mową, na dodatek, którego rodzina profesorów, poetów, lekarzy czy muzyków żyje i pracuje dla Polski i jej chwały od wielu pokoleń.
Znam ludzi, którzy twierdzą, że rozpoznają Żyda na odległość. W czasach kiedy dieta żydowska nie składa się wyłącznie z czosnku i cebuli, kiedy nie noszą pejsów, chałatów i czego tam jeszcze, są tacy co wiedzą kto Żyd a kto nie. Już ich rozpoznali, nawet jeśli rodowód delikwenta można by wywieźć od Piasta i Rzepichy, stwierdzenie: TO ŻYD, jest największą obelgą, dyskredytującą nieszczęśnika.
Naprawdę nic mnie nie obchodzi, czy ktoś posiada domieszkę krwi żydowskiej, malajskiej czy wenusjańskiej. Obchodzi mnie - co do mnie mówi, co czyni i jak często zmienia skarpetki. I ciężko mi, bo wcale nie czuję się dobrze w naszym polskim, smrodliwym, zatęchłym i zapyziałym sosie, a gdy jestem poza naszymi granicami to często boleśnie doświadczam, że Polak to wcale nie brzmi dumnie.
Żyd, murzyn, gej, feministka, ateista, starsza Pani dokarmiająca koty i legendarny cyklista to wrogowie publiczni tego kraju.
Dlatego pozwalam sobie do gwaru głosów w różnych sprawach, dołączyć swój własny: kochani Prawdziwi Polacy - wolność słowa i poglądów - TAK, akceptacja sraczki myślowej - NIE!









*

środa, 24 czerwca 2009

Mgła, psie smutki i szybkie ciasto.


*




Jak pięknie!
Mieliśmy burzę a ponieważ dzień był ciepły, po deszczu pokazały się mgły. Biegałam z aparatem wokół domu i robiłam zdjęcia. Kocham bieszczadzkie mgły zatem pokazuję plon sesji zdjęciowej.
























Przyjechali do nas goście z Golden Retrieverem. Buba po raz pierwszy spotkała się z przedstawicielem tej samej co ona rasy. Z jakiś powodów poczuła się zagrożona i nie odstępuje mnie nawet na krok. Jest smutna, przeraźliwie smutna! Na dokładkę dzisiaj zrobiłam sprzątanie jej koszyczka z trzepaniem, wymianą powłoczki na poduszkę. W tym celu wystawiłam koszyk na dwór i smutna Buba zrozumiała chyba, że ma wypad z domu. Z jeszcze większym smutkiem weszła do koszyka...













Najbardziej lubię potrawy, które robi się szybko. Oto przepis na szybkie ciasto z jabłkami:



Składniki:
4 jajka
1 szklanka cukru
2 szklanki mąki tortowej
3/4 szklanki oleju
5 jabłek
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
bakalie



Jajka ubijamy z cukrem, do tego dodajemy olej, mąkę, proszek do pieczenia i sodę oraz cynamon. Mieszamy.
Obrane jabłka, kroimy w kostkę. Dodajemy i pieczemy w 180 stopniach 45 minut.




Dziś takie minimum słów, maksimum wizji.
Pokażę jeszcze trochę około domowego kwiecia.



Zazwyczaj rdest kwitł nam dopiero w sierpniu a tym roku - proszę!

















Pozdrawiam serdecznie wszystkich odwiedzających!

*

sobota, 20 czerwca 2009

Czego nie muszę w Bieszczadach

*




Trudno definitywne odciąć się grubą kreską od wielu lat "poprzedniego", miejskiego życia. Nawet wśród połonin, łąk i zachodów słońca nawiedzają mnie wspomnienia. Przez kilka ostatnich dni gościliśmy przyjaciółkę ze Szczecina, której nie widzieliśmy od przyjazdu tutaj - czyli już pięć lat.
Wspólny czas spędziłyśmy na gadaniu. Obrazy przeszłości wdarły się falą wezbraną. Uderzył mnie kontrast pomiędzy tym jaka byłam kiedyś a tą Ja obecną. Bez wartościowania tych obserwacji z ulgą konstatuję, że obecnie MUSZĘ mniej.
Przed laty, jeszcze jako bysnes łomen negocjowałam duży kontrakt z przedstawicielami firmy pochodzącej z kraju bogatego, o starych, finansowych tradycjach. Wraz ze wspólnikiem całą noc jechaliśmy ze Szczecina do Warszawy by z rana wszcząć owe negocjacje. Ubranka mieliśmy eleganckie i odprasowane by wygladać świeżo, pięknie i poważnie.
Tuż przed spotkaniem wspólnik chciał się napić kawy i w pośpiechu pijąc - rozlał ją sobie na cudownej urody garniturek. Próby sprania plamy rozkwitłej w okolicy - za przeproszeniem - krocza, nie dały żadnych efektów.
Ja natomiast wbiegając już na schody prowadzące do sali konferencyjnej - potknęłam się i podeszwa mych pięknych, markowych sandałków pękła tak, że część "palcowa" oddzieliła się od części "piętowej". Na amen.
Utrzymanie butka na nodze wymagało przy chodzeniu ruchów posuwisto - szurających.
Kiedy wchodziliśmy do sali gdzie czekali na nas finansowi wyjadacze w nieskazitelnych koszulkach, garniturkach i bucikach, ja balansowałam posuwiście a wspólnik trzymał dłoń na kroczu.
Negocjacje trwały nieprzerwanie dwanaście godzin. Wiele razy musieliśmy wstawać by na tablicy przedstawiać zawiłe zagadnienia frmy. Ja szurając z wdzięcznym zamachem nogą, wspólnik uporczywie trzymając jedną dłoń na - wiadomo czym.
Na nieszczęście przypomniał mi się wtedy wiersz Tuwima: Grande Valse Brillante, w dramatycznej interpretacji Ewy Demarczyk. Zamiast skupiać się na celu spotkania prowadzonego na dokładkę w obcym języku, w głowie huczały mi słowa:
"...i walcuje szurając podwiniętą podeszwą.."
Dostałam głupawki.
Nieskazitelni panowie w czystych i kompletnych ubrankach, chyba do końca nie odkryli powodu, dla którego para niepełnosprawnych ruchowo polskich biznesmenów chichotała i dławiła się ze śmiechu w trudnych do przewidzenia momentach spotkania.
Negocjacje zakończyły się sukcesem. Naszym!
Manifestowaliśmy dobry humor i niezrozumiałą radość życia - co ewidentnie wytrąciło z równowagi poważnych przedstawicieli światowego biznesu.
Dziś już nie muszę ubierać się w drogie, niewygodne szatki a podeszwy mi nie pękają bo rzadko zakładam buty.
Kiedy ostatnio załatwiałam kredyt w banku pojechałam tam prosto z ogródka i nikt się nie dziwił memu wyglądowi bo jestem rolniczką i wolno mi!
Nie muszę też i nie chcę się malować zatem tego nie robię. Kiedyś musiałam. Wszelkie kosmetyczne malowidła przywiezione w Bieszczady powysychały i zakończyły swój żywot w koszu na śmieci. Nie muszę wyglądać reprezentacyjnie! A kolejne zmarszczki nie spędzają mi snu z niepomalowanych powiek.
Zawartość naszej szafy to wyłącznie praktyczne ubrania do pracy.
Dobrze mi z tym.
Dostaliśmy zaproszenie do Warszawy na uroczystą Galę z koncertami, pokazami mody i konkursami na zakończenie której wręczone będą statuetki Miejsca Szczególnego. Wygraliśmy ten konkurs głównie dzięki głosom naszych Gości i postanowiliśmy po odbiór nagrody wydelegować jednych z nich. Z pewnością lepiej będą pasować do takiej imprezy niż my.
Marysiu, Kazimierzu - z góry Wam za zastępstwo dziękujemy!

Nie muszę też pracować na okrągło! Mogę sobie pisać posta bo w domowych pracach pomaga mi od pewnego czasu Święta Kobieta! To autentyczny skarb, brylant i cudo!
Na początek zrobiła cynamonowe bułeczki a potem z każdą chwilą było coraz wspanialej. Dom błyszczy i pachnie czystością, goście nakarmieni i zadowoleni. Ale mi się trafiło!



Wczoraj wieczorem zrobiłam zajęcia dekupażu a potem było ognisko.




Panie malują butelki, panowie zazdroszczą, Buba pilnuje.




Na koniec tradycyjnie kilka zdjęć i znikam bo przecież posta też w nieskończoność pisać nie muszę.












*

niedziela, 14 czerwca 2009

Spacer

Dostałam dzisiaj trzy maile z pytaniem - czemu nie ma nowego posta.
Hm..
Ósmy miesiąc ciągnę prowadzenie gospodarstwa sama, bez pomocy. Sprzątanie domu i pokoi, zakupy, gotowanie i znów sprzątanie, ogródek, codzienna obsługa gości - nie ma wolnych dni, niedziele i święta to też czas pracy. Mocno te miesiące czuję w kościach. Maciek trochę mi pomaga ale sam ma na głowie remont chaty, kozy i dbanie o to by nasze samochody nie rozpadły się całkiem.
Posiadanie auta to w Bieszczadach konieczność ale i kłopot wielki. Jeśli się coś zepsuje to najlepiej zakasać rękawy i naprawiać samemu. Maciek przeleżał pod autkiem wiele godzin swego bieszczadzkiego życia ale nie wszystko da się załatwić chaupnictwem .
Czasem trzeba do warsztatu i tu objawia się problem bo warsztatów mało a te co są - niekoniecznie naprawiają.
Pamiętam naszą pierwszą wizytę u takiego jednego, co to nam wszyscy go polecali, że umie. Kilka wsi dalej. Pojechaliśmy, była godzina czternasta. Pukamy - zamknięte. Pojawił się ktoś i mówi, że Pan od warsztatu jest tylko trzeba wołać. No to wołamy. Po dziesięciu minutach wyszedł Pan. Potargany na głowie, w gaciach, paputkach, siatkowym podkoszulku. Drapiąc się po tylnej zawartości gaci powiedział, że nie ma czasu bo roboty dużo. Za drugim razem pojechaliśmy później - o siedemnastej - niech się wyśpi. Ten sam podkoszulek, paputki i gacie, tylko drapał się gdzie indziej. Nie z tyłu. Trzeci raz już nie próbowaliśmy.
Do dziś nie mamy "swojego" warsztatu. Naprawiając to tu, to tam - kto chce przyjąć, zawsze ryzykując, że auto będzie takie nie do końca naprawione.
Maciek pojechał dziś do Przemyśla po Świętą Kobietę, która zdecydowała się u nas pracować przez kilka miesięcy. Czas najwyższy bo na ostatnich nogach jestem. Dzień pracy zaczyna się przed siódmą rano a kończy po północy.
Nie lubię ciągnąć martyrologii ani użalać się nad sobą, wybrałam się zatem na krótki spacer z Bubą bo to mi zawsze dobrze robi na całokształt.
Buba spacery uwielbia, biega jak szalona i trudno ją sfotografować bo ciągle jest w ruchu. Udało mi się pstryknąć kilka fotek szczęśliwego pieska oraz łąkowej zieleniny - co z przyjemnością prezentuję.
Spacer spełnił swą rolę i goście obiad mieli na czas. A ja mam - posta!

















Moje ulubione jaskry:




Ten kwiatek należy do rodziny storczykowatych i jest pod ochroną:


















Już pisałam, że Buba umiałaby znaleźć kałużę nawet na pustyni. Znalazła i tym razem. Po wyjściu z niej wyglądała tak:




Piesek w takich momentach nazywany Bublem, dla niepoznaki zamyka oczy - to jej sposób na reprymendę. Jak przeskrobie to siedzi z zamkniętymi oczami i przeczekuje.



*

Filmowo:


Chata bojkowska

Chata bojkowska

Chata Magoda

Chata Magoda

Widoki z tarasu:

Widoki z tarasu:



Okolice domu

Okolice domu